Reakcyjne epoki, takie jak nasza, nie tylko dezintegrują i osłabiają klasę robotniczą, izolując jej awangardę, lecz również obniżają ogólny poziom ideologiczny ruchu i odrzucają myślenie polityczne wstecz do etapów dawno już przebytych. W tych warunkach zadaniem awangardy jest ponad wszystko nie dać się porwać wstecznej fali - trzeba płynąć pod prąd. Jeśli niekorzystna relacja sił uniemożliwia awangardzie utrzymanie zdobytych wcześniej pozycji politycznych, trzeba utrzymać się przynajmniej na pozycjach ideologicznych, ponieważ jest w nich wyrażone drogo okupione doświadczenie przeszłości. Głupcom taka polityka wydaje się "sekciarstwem". W rzeczywistości tylko ona przygotowuje nowy gigantyczny skok naprzód wraz z falą nadchodzącego historycznego przypływu.
[Source]
Reakcja przeciw Marksizmowi i Bolszewizmowi
Wielkie porażki polityczne nieuchronnie wywołują rewizję, która w ogólności dokonuje się w dwu kierunkach. Z jednej strony wzbogacona doświadczeniem porażek myśl rzeczywistej awangardy, broniąc zębami i pazurami dziedzictwa myśli rewolucyjnej, dąży do wychowania na niej nowych kadr dla przyszłych masowych walk. Z drugiej strony przestraszona porażkami myśl rutyniarzy, centrystów i dyletantów dąży do zniszczenia autorytetu tradycji rewolucyjnej, i pod płaszczykiem poszukiwań nowego daleko się cofa.
Można by przytoczyć mnóstwo przykładów reakcji ideologicznej, która najczęściej zresztą przyjmuje formę prostracji. Cała literatura II i III Międzynarodówki, jak i ich centrystowskich satelitów z Biura Londyńskiego, składa się w istocie z tego rodzaju przykładów. Najmniejszej aluzji do analizy marksistowskiej. Ani jednej poważnej próby objaśnienia przyczyny porażek. Ani jednego świeżego słowa o przyszłości. Nie ma w nich nic oprócz szablonu, rutyny, fałszu, a przede wszystkim biurokratycznego instynktu samozachowawczego. Wystarczy dziesięć linijek tekstu jakiegoś Hilferdinga czy Ottona Bauera, żeby poczuć smród zgnilizny. O teoretykach Kominternu w ogóle nie warto mówić. Osławiony Dymitrow jest tak ciemny i banalny, jak jakiś właściciel małej piwiarni. Myśl tych ludzi jest zbyt leniwa, żeby wyrzekać się marksizmu: oni go prostytuują. Oni nas w tej chwili nie interesują. Przejdźmy do "nowatorów".
Austriacki były komunista Willi Schlamm poświęcił procesom moskiewskim książkę pod wyrazistym tytułem "Dyktatura kłamstwa". Schlamm to utalentowany dziennikarz, interesujący się głównie sprawami bieżącymi. Krytyki moskiewskich prowokacji, jak i odkrycia psychologicznego mechanizmu "dobrowolnego przyznawania się do winy", Schlamm dokonał znakomicie. Ale nie zadowalając się tym, chce on stworzyć nową teorię socjalizmu, która na przyszłość zabezpieczałaby go przed porażkami i prowokacjami. Lecz ponieważ Schlamm nie jest w ogóle teoretykiem, i nawet, jak wszystko na to wskazuje, słabo znana mu jest historia rozwoju socjalizmu, więc pod pozorem nowego odkrycia wraca on całkowicie do socjalizmu przedmarksowskiego, i to do jego niemieckiej, to jest najbardziej zacofanej, tak słodkiej, że aż mdlącej odmiany. Schlamm odrzuca dialektykę, walkę klas, nie mówiąc już o dyktaturze proletariatu. Zadanie przekształcenia społeczeństwa sprowadza się dla niego do urzeczywistnienia pewnych "wiecznych" prawd moralności, którymi ma on zamiar przepoić ludzkość jeszcze w ustroju kapitalistycznym. W czasopiśmie Kiereńskiego "Nowa Rosja" (stare rosyjskie, prowincjonalne czasopismo, wydawane teraz w Paryżu) próba Willego Schlamma - uratowania socjalizmu za pomocą zastrzyku surowicy moralnej - powitana została nie tylko z radością, ale i z dumą: redakcja wyciąga właściwy wniosek, że Schlamm doszedł do zasad prawdziwie rosyjskiego socjalizmu, który już dawno suchej i czerstwej walce klas przeciwstawił święte cnoty wiary, nadziei i miłości. Wprawdzie oryginalna doktryna rosyjskich eserowców w swych przesłankach "teoretycznych" była jedynie powrotem do socjalizmu rodem z przedmarcowych Niemiec. Byłoby jednak zbyt niesprawiedliwym wymagać od Kiereńskiego bliższej znajomości z historią idei niż u Schlamma. Znacznie ważniejsza jest ta okoliczność, że solidaryzujący się dziś ze Schlammem Kiereński był jako szef rządu prześladowcą bolszewików jako "agentów niemieckiego sztabu generalnego", to znaczy organizował takie same prowokacje jak te, do walki z którymi Schlamm mobilizuje teraz zjedzone przez mole metafizyczne absoluty.
Psychologiczny mechanizm reakcji ideowej Schlamma i jemu podobnych jest bardzo prosty. Przez pewien czas ludzie ci uczestniczyli w ruchu politycznym, który przysięgał się na walkę klasową i w swych słowach odwoływał się do materializmu dialektycznego. W Austrii, jak i w Niemczech sprawa zakończyła się katastrofą. Schlamm wyciąga wniosek ogólny: oto do czego doprowadziły walka klas i dialektyka! A ponieważ wybór przekonań jest ograniczony doświadczeniem historycznym i osobistym uświadomieniem, to w poszukiwaniu nowego nasz reformator natknął się na dawno już wyrzuconą starzyznę, którą dzielnie przeciwstawił nie tylko bolszewizmowi, ale i marksizmowi.
Na pierwszy rzut oka odmiana reakcji ideologicznej, której przedstawicielem jest Schlamm, jest zbyt prymitywna (od Marksa do Kiereńskiego!), żeby było warto nad nią się dłużej zatrzymywać. Jednak w rzeczywistości jest ona bardzo pouczająca: właśnie przez są prymitywność jest wspólną cechą wszelkich form reakcji, przede wszystkim tej, która wyraża się w ogólnym odrzuceniu bolszewizmu.
"Powrót do Marksizmu"?
W bolszewizmie marksizm znalazł swój największy historyczny wyraz. Pod sztandarem bolszewizmu zostało odniesione pierwsze zwycięstwo socjalizmu i utworzone pierwsze państwo robotnicze. Tych faktów już żadna siła nie wymaże z historii. Ale ponieważ Rewolucja Październikowa doprowadziła w obecnym stadium do triumfu biurokracji, z jej systemem ucisku, grabieży i falsyfikacji - do "dyktatury kłamstwa", jak celnie wyraził to Schlamm - to różne formalne i powierzchowne umysły skłaniają się do sumarycznego wniosku: nie można walczyć przeciw stalinizmowi, nie odrzucając bolszewizmu. Schlamm, jak już wiemy, idzie dalej: bolszewizm, który wyrodził się w stalinizm, wyrasta z marksizmu - a więc nie można walczyć przeciw stalinizmowi, pozostając na pozycjach marksizmu. Mniej konsekwentni, a bardziej liczni, mówią na odwrót: "trzeba od bolszewizmu wrócić do marksizmu". Jaką drogą? Do jakiego marksizmu? Zanim marksizm w postaci stalinizmu zbankrutował, pod postacią socjaldemokracji poniósł druzgocącą klęskę. W ten sposób hasło: "powrót do marksizmu" oznaczałoby salto w tył przez epoki III i II Międzynarodówki do I Międzynarodówki? Ale i ona w swoim czasie poniosła druzgocącą klęskę. To znaczy, że w ostatecznym rozrachunku chodzi o powrót do dzieł wszystkich Marksa i Engelsa? To bohaterskie salto można wykonać, nie wychodząc z gabinetu i nawet nie zdejmując pantofli. Ale jak potem przejść od naszych klasyków (Marks umarł w 1883 r., Engels w 1895 r.) do zadań nowej epoki, pomijając kilka dziesięcioleci walki teoretycznej i politycznej, w tym bolszewizm i Rewolucję Październikową? Nikt spośród tych, co proponują odrzucenie bolszewizmu jako historycznie zbankrutowanego nurtu, nie wskazał nowych dróg. W ten sposób sprawa sprowadza się do prostej rady: Studiować "Kapitał" ! Przeciw temu nie ma co protestować. Ale "Kapitał" studiowali także bolszewicy, i to nieźle. To jednak nie zapobiegło wyrodzeniu się państwa radzieckiego ani inscenizowaniu procesów moskiewskich. Więc cóż z tym począć?
Czy Bolszewizm jest odpowiedzialny za Stalinizm?
Ale czy prawdą jest, że stalinizm jest prawidłowym wytworem bolszewizmu, jak uważa cała reakcja, jak twierdzi sam Stalin, jak myślą mieńszewicy, anarchiści i niektórzy lewicowi dogmatycy, uważający się za marksistów? Mówią oni: "Od początku to przewidywaliśmy, bo zaczynając od zakazu innych partii socjalistycznych, od zdławienia anarchistów, od ustanowienia dyktatury bolszewików w Radach, Rewolucja Październikowa nie mogła nie doprowadzić do dyktatury biurokracji. Stalinizm jest kontynuacją, a zarazem bankructwem leninizmu".
Błąd w tym rozumowaniu zaczyna się od milcząco zakładanego utożsamienia bolszewizmu, Rewolucji Październikowej i Związku Radzieckiego. Proces historyczny, polegający na walce wrogich sił, zastępowany jest ewolucją bolszewizmu w próżni. A bolszewizm nie jest niczym innym jak nurtem politycznym, wprawdzie ściśle związanym z klasą robotniczą, ale nawet z nią nie tożsamym. A oprócz klasy robotniczej w ZSRR żyje ponad sto milionów chłopów, różne narodowości, dziedzictwo ucisku, nędzy i ciemnoty. Utworzone przez bolszewików państwo odzwierciedla nie tylko myśl i wolę bolszewików, ale i poziom kulturalny kraju, skład społeczny ludności, ciśnienie barbarzyńskiej przeszłości i nie mniej barbarzyńskiego światowego imperializmu. Przedstawiać proces wyrodzenia się państwa radzieckiego jako ewolucję czystego bolszewizmu - to znaczy ignorować rzeczywistość społeczną w imię jednego logicznie wyodrębnionego jej elementu. W istocie wystarczy nazwać to po imieniu - elementarnym błędem, żeby nie pozostał z tej konstrukcji kamień na kamieniu.
Sam bolszewizm w każdym razie nigdy nie utożsamiał się ani z Rewolucją Październikową, ani z państwem radzieckim, które się z niej wyłoniło. Bolszewizm uważał się za jeden z czynników historii, jej "świadomy" czynnik - bardzo ważny, ale nie decydujący. Nigdy nie popełniliśmy grzechu subiektywizmu historycznego. Czynnika decydującego - na określonym fundamencie sił wytwórczych - upatrywaliśmy w walce klas, i to nie tylko w skali narodowej, lecz w międzynarodowej.
Kiedy bolszewicy szli na ustępstwa wobec drobnoburżuazyjnych tendencji chłopów, ustanawiali surowe reguły wstępowania do partii, poddawali tę partię oczyszczeniu z obcych elementów, zakazywali innych partii, wprowadzali NEP, posuwali się do koncesjonowania przedsiębiorstw czy zawierali porozumienia dyplomatyczne z rządami imperialistycznymi - wyciągali w tren sposób cząstkowe wnioski z tego podstawowego faktu, który teoretycznie był dla nich jasny od samego początku, a mianowicie z tego, że wzięcie władzy, jakkolwiek ważne samo przez się, wcale nie przekształca partii we właściciela dysponującego pełnią władzy nad procesem historycznym. Zapanowawszy nad państwem, partia wprawdzie uzyskuje możliwość oddziaływania na rozwój społeczeństwa, którego wcześniej mieć nie mogła, ale za to i sama podlega dziesięciokrotnie zwiększonemu oddziaływaniu ze strony wszystkich innych jego elementów. Bezpośrednie ciosy wrogich sił mogą pozbawić ją władzy. Przy bardziej powolnym tempie rozwoju może ona, utrzymawszy władzę, wyrodzić się wewnętrznie. Właśnie tej dialektyki procesu historycznego nie rozumieją sekciarscy rezonerzy, którzy w gniciu stalinowskiej biurokracji starają się znaleźć argument przeciw bolszewizmowi.
W istocie rzeczy ci panowie mówią: zła jest ta partia rewolucyjna, która w sobie samej nie zawiera gwarancji zabezpieczających przed jej wyrodzeniem się. Według takiego kryterium bolszewizm należy oczywiście potępić: takiego amuletu on nie ma. Ale samo to kryterium jest błędne. Myślenie naukowe wymaga konkretnej analizy: jak i dlaczego partia uległa rozkładowi. Nikt nie dał do tej pory tej analizy, oprócz samych bolszewików. Nie musieli w tym celu zrywać z bolszewizmem. Na odwrót, w jego arsenale znaleźli wszystko co potrzebne dla wyjaśnienia jego losów. Wniosek, do którego doszli, głosi oczywiście, że stalinizm "wyrósł" z bolszewizmu, ale wyrósł nie logicznie, lecz dialektycznie: nie jako rewolucyjne potwierdzenie, lecz jako termidoriańska negacja. To zupełnie nie to samo.
Podstawowa prognoza Bolszewizmu
Jednak bolszewicy nie musieli czekać na procesy moskiewskie, żeby ex post wyjaśnić przyczyny rozkładu partii rządzącej w ZSRR. Na długo przedtem przewidzieli możliwość takiego wariantu rozwoju i z góry o tym mówili. Przypomnijmy tę prognozę, którą bolszewicy przedstawiali nie tylko w przededniu Rewolucji Październikowej, ale nawet na szereg lat przed nią. Szczególny układ sił w skali narodowej i międzynarodowej prowadzi do tego, że proletariat może najpierw dojść do władzy w takim zacofanym kraju jak Rosja. Ale ten sam układ sił przesądza z góry, że bez prędszego czy późniejszego zwycięstwa proletariatu w przodujących krajach państwo robotnicze w Rosji się nie utrzyma. Pozostawiony swemu losowi reżim radziecki upadnie lub się wyrodzi. Ściślej mówiąc: najpierw się wyrodzi, a potem upadnie. Sam o tym nieraz pisałem, poczynając już od roku 1905. W mojej "Historii rewolucji rosyjskiej" (patrz "Dodatek" do ostatniego tomu: "Socjalizm w jednym kraju") zebrane są wypowiedzi na ten temat przywódców bolszewizmu z okresu od 1917 do 1923 r. Wszyscy zgadzają się w jednym: bez rewolucji na Zachodzie bolszewizm zostanie zlikwidowany albo przez wewnętrzną kontr-rewolucję, albo przez interwencję z zewnątrz, albo ich wspólnymi siłami. Między innymi Lenin nieraz wskazywał, że biurokratyzacja reżimu radzieckiego nie jest tylko kwestią techniczną czy organizacyjną, lecz może stać się początkiem społecznego wyrodzenia się państwa robotniczego.
Na XI zjeździe partii, w marcu 1922 roku, Lenin mówił o "poparciu", którego od czasu NEP-u postanowili udzielić Rosji Radzieckiej niektórzy politycy burżuazyjni, między innymi liberalny profesor Ustriałow. "Jestem za poparciem władzy radzieckiej w Rosji - mówi Ustriałow - dlatego że weszła ona na drogę, którą dąży do tego, by stać się zwyczajną władzą burżuazyjną". Lenin woli cyniczny głos wroga od "słodkiego komunistycznego kłamstwa". Z surową trzeźwością ostrzega partię przed niebezpieczeństwem: "Takie rzeczy, o jakich mówi Ustriałow, są możliwe, trzeba powiedzieć otwarcie. Historia zna wszelkiego rodzaju wyradzanie się; polegać na przekonaniu, oddaniu i innych wspaniałych zaletach ducha - to rzecz w polityce całkiem niepoważna. Wspaniałe zalety ducha ma niewielka liczba ludzi, a o historycznym rezultacie rozstrzygają gigantyczne masy, które jeśli ta niewielka liczba ludzi nie zbliża się do nich, to czasami wobec niej postępują niezbyt delikatnie". Słowem, partia nie jest jedynym czynnikiem rozwoju, i w wielkiej skali historycznej nie decydującym.
"Bywa tak, że jeden naród podbije drugi (...) - mówił dalej Lenin na tymże zjeździe, ostatnim, w którym uczestniczył. - To bardzo proste i dla wszystkich zrozumiałe. Ale co się dzieje z kulturą tych narodów? To nie jest takie proste. Jeśli naród-zdobywca jest bardziej kulturalny niż naród zwyciężony, to narzuca mu swoją kulturę, a jeśli jest odwrotnie, to bywa tak, że zwyciężony swoją kulturę narzucają zdobywcom. Czyż nie stało się coś podobnego w stolicy RFSRR, gdzie 4700 komunistów (prawie cała dywizja, i wszyscy najlepsi z najlepszych) zostało podporządkowanych obcej kulturze?" Słowa te wypowiedziane zostały na początku 1922 r., i to nie po raz pierwszy. Historii nie tworzy niewielu ludzi, choćby i "najlepszych"; więcej: ci "najlepsi" mogą ulec wyrodzeniu na modłę "obcej", to jest burżuazyjnej kultury. Nie tylko państwo radzieckie może zejść z drogi socjalistycznej, ale i partia bolszewicka może, w nie sprzyjających okolicznościach historycznych, zagubić swój bolszewizm.
Od jasnego uświadomienia tego niebezpieczeństwa wychodziła Lewicowa Opozycja, która ostatecznie uformowała się w 1923 roku. Odnotowując dzień po dniu objawy wyradzania się, chciała ona przeciwstawić nadciągającemu termidorowi świadomą wolę awangardy proletariackiej. Jednak ten subiektywny czynnik okazał się niewystarczający. Te "gigantyczne siły", które według Lenina rozstrzygają o rezultacie walki, zmęczyły się stratami wewnętrznymi i zbyt długim oczekiwaniem rewolucji światowej. Masy upadły na duchu. Biurokracja wzięła górę. Spacyfikowała awangardę proletariacką, podeptała marksizm, sprostytuowała partię bolszewicką. Stalinizm zwyciężył. Bolszewizm reprezentowany przez Lewicową Opozycję zerwał z radziecką biurokracją i jej Kominternem. Taki jest rzeczywisty bieg rozwoju.
Co prawda w sensie formalnym stalinizm wyszedł z bolszewizmu. Biurokracja moskiewska nawet i dziś nadal nazywa się partią bolszewicką. Po prostu wykorzystuje starą etykietę bolszewizmu, żeby lepiej okłamywać masy. Tym bardziej żałośni są ci jej teoretycy, co uważają skorupę za jądro, przywidzenie za rzeczywistość. Utożsamiając stalinizm z bolszewizmem, wyświadczają usługi termidorianom, i tym samym odgrywają świadomie reakcyjną rolę.
Po usunięciu ze spektrum politycznego wszystkich innych partii to w partii rządzącej powinny znaleźć w mniejszym lub większym stopniu odzwierciedlenie sprzeczne interesy i tendencje różnych warstw ludności. W miarę jak polityczny środek ciężkości przemieszczał się od awangardy proletariackiej w stronę biurokracji, partia zmieniała się, tak pod względem składu społecznego, jak i ideologii. Wskutek burzliwego przebiegu rozwoju uległa ona w ciągu ostatnich 15 lat znacznie bardziej radykalnemu wyrodzeniu się, niż socjaldemokracja w ciągu pół wieku. Obecna "czystka" oddziela bolszewizm od stalinizmu już nie krwawą linią, lecz całą rzeką krwi. Wytępienie całego starego pokolenia bolszewików, znacznej części średniego pokolenia, które uczestniczyło w wojnie domowej, i tej części młodzieży, która poważniej przyjęła tradycje bolszewickie, wskazuje nie tylko na polityczną, ale wręcz fizyczną odrębność stalinizmu i bolszewizmu. Jakże można tego nie widzieć?
Stalinizm a "socjalizm państwowy"
Anarchiści ze swej strony próbują widzieć w stalinizmie organiczny produkt nie tylko bolszewizmu i marksizmu, ale i "socjalizmu państwowego" w ogóle. Zgadzają się zastąpić patriarchalną bakuninowską federację wolnych gmin bardziej nowoczesną federacją wolnych rad, ale w dalszym ciągu są przeciw scentralizowanemu państwu: Skoro jedna gałąź marksizmu "państwowego", socjaldemokracja, doszedłszy do władzy stała się otwarcie agenturą kapitału, a druga zrodziła nową kastę uprzywilejowanych, to źródłem zła jest państwo. Pod szerokim historycznym kątem widzenia w tym poglądzie można znaleźć ziarno prawdy. Państwo jako aparat przymusu jest niewątpliwym źródłem zarazy politycznej i moralnej. To odnosi się, jak wykazuje doświadczenie, i do państwa robotniczego. W konsekwencji można powiedzieć, że stalinizm jest wytworem takiego stanu społeczeństwa, kiedy jeszcze nie zdołało ono oswobodzić się od państwowego kaftana bezpieczeństwa. Ale to twierdzenie, nie wnosząc nic nowego do oceny bolszewizmu czy marksizmu, charakteryzuje jedynie ogólny poziom kulturalny ludzkości, a przede wszystkim - stosunek sił między proletariatem a burżuazją. Skoro już zgodziliśmy się z anarchistami, że państwo, nawet robotnicze, jest płodem klasowego barbarzyństwa, i że rzeczywista ludzka historia zacznie się od zniesienia państwa, staje przed nami z całą siłą pytanie: Jakie drogi i metody są w stanie doprowadzić w końcu do zniesienia państwa? Najnowsze doświadczenie pokazuje, że w każdym razie nie są to metody anarchizmu.
Wodzowie hiszpańskiej Federacji Pracy, jedynej znaczącej organizacji anarchistycznej na świecie, w godzinie próby stali się burżuazyjnymi ministrami. Swą otwartą zdradę teorii anarchizmu tłumaczą naciskiem "wyjątkowych okoliczności". Ale czyż nie ten sam argument przytaczali w swoim czasie wodzowie niemieckiej socjaldemokracji? Oczywiście, wojna domowa nie jest okolicznością pokojową ani tuzinkową, tylko wyjątkową. Ale przecież właśnie do takich "wyjątkowych okoliczności" przygotowuje się każda poważna organizacja rewolucyjna. Doświadczenie Hiszpanii jeszcze raz wykazało, że można "negować" państwo w książkach, wydawanych w "normalnych warunkach", za zezwoleniem burżuazyjnego państwa, ale w warunkach rewolucji nie ma miejsca na żadne "negowanie" państwa, przeciwnie - trzeba państwo opanować. Wcale nie chcemy oskarżać hiszpańskich anarchistów o to, że nie zlikwidowali państwa jednym pociągnięciem pióra. Partia rewolucyjna, nawet po wzięciu władzy (czego wodzowie hiszpańskich anarchistów nie zdołali dokonać, pomimo bohaterstwa robotników-anarchistów), wcale nie jest panem życia i śmierci społeczeństwa. Ale tym surowiej oskarżamy teorię anarchistyczną, która wydawała się być zupełnie odpowiednią dla czasów pokojowych, lecz której przyszło pospiesznie się wyrzec, jak tylko nastały "wyjątkowe okoliczności"... rewolucji. W dawnych czasach zdarzali się generałowie - zdarzają się prawdopodobnie i teraz - co uważali, że najbardziej niszczy armię wojna. Niewiele lepsi od nich są ci rewolucjoniści, co się skarżą, że rewolucja burzy ich doktrynę.
Marksiści w pełni zgadzają się z anarchistami co do końcowego celu: likwidacji państwa. marksizm pozostaje "państwowym" jedynie na tyle, na ile likwidacja państwa nie może być osiągnięta przez zwykłe jego ignorowanie. Doświadczenie stalinizmu nie zaprzecza teorii marksizmu, lecz potwierdza ją przez jej negację. Doktryna rewolucyjna, która uczy proletariat prawidłowego orientowania się w sytuacji i aktywnego wykorzystywania jej - rozumie się, że nie zawiera w sobie automatycznej gwarancji zwycięstwa. Ale za to zwycięstwo możliwe jest tylko za pomocą tej doktryny. W dodatku nie można wyobrażać sobie tego zwycięstwa jako jednorazowego aktu. Trzeba brać tę kwestię w perspektywie wielkiej epoki. Pierwsze państwo robotnicze - na niskim fundamencie gospodarczym i we wrogim pierścieniu imperializmu - wyrodziło się w żandarmerię stalinizmu. Lecz rzeczywisty bolszewizm rozpoczął przeciw tej żandarmerii walkę nie na życie, ale na śmierć. Żeby się utrzymać, stalinizm jest zmuszony prowadzić teraz po prostu wojnę domową przeciw bolszewizmowi, który nazywa "trockizmem", nie tylko w ZSRR, ale i w Hiszpanii. Stara partia bolszewicka umarła, ale bolszewizm wszędzie podnosi głowę.
Wywodzić stalinizm od bolszewizmu to dokładnie to samo, co w szerszym sensie - wywodzić kontr-rewolucję od rewolucji. Zgodnie z tym szablonem zawsze poruszała się myśl liberalno-konserwatywna, a potem reformistyczna. Rewolucje, z powodu klasowego ustroju społeczeństwa, zawsze rodziły kontr-rewolucję. Czy nie dowodzi to - spyta rezoner - że w metodzie rewolucyjnej jest jakaś ukryta wada? Jednak ani liberałowie, ani reformiści nie potrafili jak dotąd wynaleźć bardziej "oszczędnych" metod. Lecz jeśli niełatwa jest racjonalizacja w rzeczywistości żywego procesu historycznego, za to całkiem łatwo racjonalizować zmianę jego fal, wywodząc stalinizm od "socjalizmu państwowego", faszyzm od marksizmu, reakcję od rewolucji, słowem, antytezę od tezy. W tej dziedzinie, jak i w wielu innych, myśl anarchistyczna jest służką liberalnego racjonalizmu. Rzeczywiście rewolucyjne myślenie jest niemożliwe bez dialektyki.
"Grzechy" polityczne Bolszewizmu jako źródło Stalinizmu
Argumentacja racjonalistów nabiera czasami, przynajmniej sądząc po zewnętrznych pozorach, bardziej konkretnego charakteru. Stalinizm wywodzą oni nie od bolszewizmu jako całości, lecz od jego grzechów politycznych.
Bolszewicy - mówią nam Gorter, Pannekoek, niektórzy niemieccy "spartakiści" i in. - zastąpili dyktaturę proletariatu dyktaturą partii; Stalin dyktaturę partii zastąpił dyktaturą biurokracji. Bolszewicy zlikwidowali wszystkie partie, oprócz swojej; Stalin zdusił partię bolszewicką w interesie kliki bonapartystowskiej. Bolszewicy szli na kompromisy z burżuazją; Stalin stał się jej sojusznikiem i podporą. Bolszewicy uznali konieczność uczestniczenia w działalności starych związków zawodowych i burżuazyjnego parlamentu; Stalin zaprzyjaźnił się z biurokracją trade-unionistyczną i z demokracją burżuazyjną. Takich zestawień można przytaczać, ile się chce. Lecz pomimo zewnętrznego efekciarstwa, są one zupełnie puste.
Proletariat nie może dojść do władzy inaczej niż w osobie swej awangardy. Sama niezbędność władzy państwowej wypływa z niedostatecznego poziomu kulturalnego mas i z ich różnorodności. W awangardzie rewolucyjnej, zorganizowanej w partię, krystalizuje się dążenie mas wyzwolenia. Bez zaufania klasy do awangardy, bez poparcia awangardy przez klasę nie może być nawet mowy o wzięciu władzy. W tym sensie proletariacka rewolucja i dyktatura są sprawą całej klasy, ale nie inaczej jak pod kierownictwem awangardy. Rady to tylko forma organizacyjna związku awangardy z klasą. Treść rewolucyjną tej formie może nadać tylko partia. Wykazało to pozytywne doświadczenie Rewolucji Październikowej i negatywne doświadczenie innych krajów (Niemcy, Austria, wreszcie Hiszpania). Nikt nie tylko nie pokazał w praktyce, ale nawet nie próbował analitycznie objaśnić na papierze, jak proletariat może wziąć władzę bez politycznego kierownictwa partii, która wie, czego chce. Jeśli ta partia politycznie podporządkowuje Rady swemu kierownictwu, to sam przez się ten fakt nie bardziej zaprzecza systemowi radzieckiemu niż panowanie większości konserwatywnej zaprzecza brytyjskiemu parlamentaryzmowi.
Co się tyczy zakazu innych partii radzieckich, to w żadnym razie nie wypływał on z "teorii" bolszewizmu, lecz był środkiem obrony dyktatury w zacofanym i wyniszczonym kraju, okrążonym ze wszystkich stron przez wrogów. Dla bolszewików było jasne od samego początku, że środek ten, uzupełniony później przez zakaz frakcji wewnątrz samej partii rządzącej, sygnalizował największe niebezpieczeństwo. Jednak źródło niebezpieczeństwa nie biło w doktrynie czy taktyce, lecz w słabości materialnej dyktatury, w trudnościach sytuacji wewnętrznej i światowej. Gdyby rewolucja zwyciężyła chociażby tylko w Niemczech, potrzeba zakazu innych partii radzieckich od razu przestałaby istnieć. To, że panowanie jednej partii posłużyło jako podstawa prawna dla stalinowskiego systemu totalitarnego, jest oczywiście bezsporne. Ale przyczyna takiego rozwoju tkwi nie w zakazie innych partii jako tymczasowym, wojennym posunięciu, lecz w szeregu porażek proletariatu w Europie i w Azji.
To samo odnosi się do walki przeciw anarchizmowi. W bohaterskiej epoce rewolucji bolszewicy szli z rzeczywiście rewolucyjnymi anarchistami ramię w ramię. Wielu z nich partia przyjęła do swych szeregów. Autor niniejszej pracy nieraz omawiał z Leninem problem możliwości udostępnienia anarchistom pewnej części terytorium dla przeprowadzenia, w porozumieniu z miejscową ludnością, ich bezpaństwowych doświadczeń. Ale warunki wojny domowej, blokady i głodu pozostawiały zbyt mało pola manewru dla podobnych planów. Powstanie kronsztadzkie? Przecież rozumie się, że rząd rewolucyjny nie mógł podarować zbuntowanym marynarzom twierdzy, broniącej dostępu do jednej ze stolic, tylko na tej podstawie, że do reakcyjnego buntu chłopsko-żołnierskiego przyłączyli się niektórzy wątpliwi anarchiści. Konkretna historyczna analiza wydarzeń nie pozostawia miejsca dla mitów, wytworzonych wokół Kronsztadu, Machny i innych epizodów rewolucji przez ciemnotę i sentymentalizm.
Pozostaje tylko ten fakt, że bolszewicy od samego początku stosowali nie tylko przekonywanie, ale i przymus, często w najsurowszej postaci. Bezsporne jest także, iż biurokracja, która wyrosła z rewolucji, zmonopolizowała później system przymusu w swoich rękach. Każdy etap rozwoju, nawet gdy chodzi o etapy tak przełomowe, jak rewolucja i kontr-rewolucja, wypływa z poprzedniego etapu, ma w nim swe korzenie i przejmuje pewne jego cechy. Liberałowie z Webbami włącznie zawsze twierdzili, że dyktatura bolszewicka jest tylko nowym wydaniem caratu. Zamykali przy tym oczy na takie drobiazgi, jak zniesienie monarchii i stanów społecznych, oddanie ziemi chłopom, wywłaszczenie kapitału, wprowadzenie gospodarki planowej, wychowania ateistycznego itd. Zupełnie tak samo myśl liberalno-anarchistyczna zamyka oczy na to, że rewolucja bolszewicka, ze wszystkimi swymi środkami represji, oznaczała przewrót w stosunkach społecznych w interesie mas, podczas gdy przewrót termidoriański Stalina towarzyszy przebudowie społeczeństwa radzieckiego w interesie uprzywilejowanej mniejszości. Jasne, że w utożsamieniu stalinizmu z bolszewizmem nie ma nawet śladu kryterium socjalistycznego.
Problemy teorii
Jedną z najważniejszych cech bolszewizmu jest surowy i wymagający stosunek do problemów doktryny, o które bolszewicy ciągle się kłócili. 26 tomów Lenina na zawsze pozostanie wzorem najwyższej sumienności teoretycznej. Bez tej swojej podstawowej cechy bolszewizm nigdy nie wypełniłby swojej historycznej roli. Zupełnym przeciwieństwem pod tym względem jest prostacki i ciemny, na wskroś empiryczny stalinizm.
Już ponad dziesięć lat temu Opozycja w swej "Platformie" oświadczała: "Od czasu śmierci Lenina stworzony został cały szereg nowych teorii, których sens polega jedynie na tym, że mają one teoretycznie usprawiedliwić staczanie się grupy stalinowskiej z drogi międzynarodowej rewolucji proletariackiej". A dopiero co socjalista amerykański Liston Oak, który brał bezpośredni udział w rewolucji hiszpańskiej, pisał: "W rzeczywistości stalinowcy są teraz najskrajniejszymi rewizjonistami myśli Marksa i Lenina. (...) Bernstein w swej rewizji Marksa nie śmiałby posunąć się choćby do połowy tego, do czego posunął się Stalin". To prawda. Trzeba tylko dodać, że Bernstein rzeczywiście miał wymagania teoretyczne: sumiennie próbował dostosować program socjaldemokracji do jej reformistycznej praktyki. A biurokracja stalinowska nie tylko nie ma nic wspólnego z marksizmem, ale w ogóle obca jej jest jakakolwiek doktryna czy system. Jej "ideologia" jest na wskroś przeniknięta policyjnym subiektywizmem, a jej praktyka - empiryzmem nagiej przemocy. W obronie swoich interesów, kasta uzurpatorów jest wroga teorii: ani sama sobie nie może zdawać sprawy ze swej roli społecznej, ani przed nikim nie może za nią odpowiadać. Stalin dokonuje rewizji Marksa i Lenina nie piórem teoretyków, lecz buciorami funkcjonariuszy Państwowego Zarządu Politycznego.
Problemy moralności
Na "niemoralność" bolszewizmu uskarżają się zazwyczaj pyszałkowate zera, którym bolszewizm zdarł tanie maski z twarzy. Drobnomieszczańskie, intelektualistyczne, demokratyczne, "socjalistyczne", literackie, parlamentarne i inne koła mają swe konwencjonalne wartościowanie albo konwencjonalny język w celu zatajenia braku wszelkiej wartości. To szerokie i pstrokate towarzystwo wzajemnych zatajeń - "leben und leben lassen" - nie znosi zupełnie dotknięcia marksistowskiego lancetu na jego wrażliwej skórze. Pomiędzy teoretykami, pisarzami i moralistami wałęsającymi się między różnymi obozami panowały i panują mniemania, że bolszewicy umyślnie przesadzają w rozbieżności, niezdolni są do "lojalnej" współpracy i przez swoje "intrygi" rozbijają jedność ruchu robotniczego. Wrażliwemu i obraźliwemu centryście wydawało się zawsze, że bolszewicy go "oczerniają" tylko dlatego, że połowiczne myśli doprowadzą do końca, do czego on sam niezdolny jest zupełnie. Jednakowoż tylko ta cenna właściwość nietolerancji wobec każdej połowiczności i każdego wymijania trudności pozwala wychować rewolucyjną partię, która nie da się zaskoczyć przez żadną "nadzwyczajną" sytuację.
Moralność każdej partii wypływa, w ostatecznym rozrachunku, z tych interesów historycznych, które ona reprezentuje. Moralność bolszewizmu, obejmująca samozaparcie, bezinteresowność, męstwo, pogardę do wszystkiego, co podrabiane i fałszywe - najlepsze cechy natury ludzkiej! - wypływała z rewolucyjnego nieprzejednania w służbie uciskanych. Biurokracja stalinowska w tej dziedzinie naśladuje słowa i gesty bolszewizmu. Ale gdy "nieprzejednanie" i "nieugiętość" urzeczywistniane są przez aparat policyjny, będący na służbie uprzywilejowanej mniejszości, stają się źródłem demoralizacji i gangsterstwa. Nie można inaczej niż z pogardą odnieść się do tych panów, którzy utożsamiają rewolucyjne bohaterstwo bolszewików z biurokratycznym cynizmem termidorian.
I teraz jeszcze, mimo dramatycznych wydarzeń ostatniego okresu, przeciętny filister woli myśleć, że w walce między bolszewizmem ("trockizmem") a stalinizmem chodzi o starcie osobistych ambicji czy w najlepszym razie o walkę dwóch odcieni bolszewizmu. Najbardziej prostackim wyrazicielem tego poglądu jest Norman Thomas, przywódca amerykańskiej partii socjalistycznej. "Mało jest podstaw do tego, by myśleć - pisze on na str. 6 "Socialist Review" z września 1937 r. - że gdyby Trocki wygrał (!), a nie Stalin, to nastąpiłby kres intryg, spisków i panowania strachu w Rosji". Z równym powodzeniem można by powiedzieć: "Mało jest podstaw do tego, by myśleć, że gdyby zamiast Piusa XI objął Tron Piotrowy Norman I, to Kościół Katolicki przekształciłby się w ostoję socjalizmu". Thomas nie rozumie, ze nie chodzi o mecz między Stalinem a Trockim, lecz o antagonizm między burżuazją a proletariatem. Co prawda w ZSRR warstwa rządząca zmuszona jest jeszcze dziś przystosowywać się do nie całkiem jeszcze zlikwidowanego dziedzictwa rewolucji, przygotowując równocześnie, w drodze po prostu wojny domowej (krwawej "czystki" - masowego tępienia niezadowolonych) zmianę reżimu społecznego. A w Hiszpanii klika stalinowska już dziś otwarcie występuje przeciw socjalizmowi, jako ostoja porządku burżuazyjnego. Walka przeciw bonapartystowskiej biurokracji przekształca się na naszych oczach w walkę klasową między dwoma światami, dwoma programami, dwoma moralnościami. Jeśli Thomas myśli, że zwycięstwo socjalistycznego proletariatu nad podłą kastą gwałcicieli nie odrodziłoby reżimu radzieckiego politycznie i moralnie, to w ten sposób udowadnia jedynie, że pomimo wszystkich swych zaklęć, merdania i ortodoksyjnych westchnień jest znacznie bliższy stalinowskiej biurokracji niż robotnikom. Tak jak i inni demaskatorzy bolszewickiej "niemoralności", Thomas po prostu nie dorósł do moralności rewolucyjnej.
Tradycje Bolszewizmu a Czwarta Międzynarodówka
W przypadku tych "lewicowców", co próbowali "odejść od bolszewizmu do marksizmu", sprawa ta sprowadzała się zwykle do cząstkowych panaceów: bojkotować stare związki zawodowe, bojkotować parlament, tworzyć "prawdziwe" rady. Wszystko to mogło się wydawać nadzwyczaj głębokim w gorączce pierwszych dni po wojnie. Ale teraz, w świetle przerobionego doświadczenia, te "dziecięce choroby" przestały być nawet ciekawym dziwactwem. Holendrzy Gorter i Pannekoek, niektórzy niemieccy "spartakiści", włoscy bordigiści przejawiali swą niezależność od bolszewizmu tylko w tym, że jedną jego cechę, sztucznie rozdętą, przeciwstawiali innym jego cechom. Z tych "lewicowych" tendencji nie pozostało nic, ani praktycznie, ani teoretycznie: to pośredni, ale ważny dowód na to, że bolszewizm jest jedyną formą marksizmu naszej epoki.
Partia bolszewicka wykazała w rzeczywistości połączenie najwyższej rewolucyjnej odwagi z realizmem politycznym. Po raz pierwszy ustanowiła ten stosunek między awangardą a klasą, który jako jedyny jest w stanie zapewnić zwycięstwo. Wykazała doświadczalnie, że sojusz proletariatu z uciskanymi masami wiejskiego i miejskiego drobnomieszczaństwa możliwy jest tylko w drodze politycznego unicestwienia tradycyjnych partii drobnomieszczaństwa. Partia bolszewicka pokazała całemu światu, jak dokonywać powstania zbrojnego i brać władzę. Ci, co przeciwstawiają abstrakcję rad dyktaturze partyjnej, powinni zrozumieć, że tylko dzięki kierownictwu bolszewików Rady wydostały się z reformistycznego bagna do poziomu formy państwowej proletariatu. Partia bolszewicka urzeczywistniła prawidłowe połączenie sztuki wojennej z polityką marksistowską w wojnie domowej. Gdyby nawet stalinowskiej biurokracji udało się zniszczyć podstawy gospodarcze nowego społeczeństwa, to doświadczenie gospodarki planowej, wypracowane pod kierownictwem partii bolszewickiej, na zawsze wejdzie do historii jako bardzo ważna nauka dla całej ludzkości. Wszystkiego tego mogą nie dostrzegać tylko sekciarze, którzy obraziwszy się za siniaki, jakie dostali, odwrócili się plecami do procesu historycznego.
Ale to nie wszystko. Partia bolszewicka mogła wykonać tak wielką "praktyczną" robotę tylko dlatego, że każdy swój krok oświetlała światłem teorii. Bolszewizm jej nie stworzył: została ona dana przez marksizm. Lecz marksizm jest teorią ruchu, a nie zastoju. Tylko działania wielkiej skali historycznej mogły wzbogacić samą teorię. Bolszewizm wniósł drogocenny wkład w marksizm swoją analizą epoki imperialistycznej jako epoki wojen i rewolucji, demokracji burżuazyjnej w epoce rozkładu kapitalizmu, relacji między strajkiem powszechnym a powstaniem, roli partii, Rad i związków zawodowych w epoce rewolucji proletariackiej, swoją teorią państwa radzieckiego, gospodarki przejściowej, faszyzmu i bonapartyzmu w epoce upadku kapitalizmu, wreszcie analizą warunków wyrodzenia się samej partii bolszewickiej i państwa radzieckiego. Niech ktoś wymieni inny nurt, który by dodał coś istotnego do wniosków i uogólnień bolszewizmu. Vandervelde, de Brouckere, Hilferding, Otto Bauer, Leon Blum, Żyromskij, nie mówiąc już o pułkowniku Attleem i Normanie Thomasie, żyją teoretycznie i politycznie rozbitymi resztkami przeszłości. Wyrodzenie się Kominternu w sposób najbardziej prostacki wyrażało się w tym, że pod względem teoretycznym stoczył się on do poziomu II Międzynarodówki. Wszelkiego rodzaju grupy pośrednie (Niezależna Partia Robotnicza Wielkiej Brytanii, POUM i im podobne) co tydzień na nowo przystosowują przypadkowo dobrane cytaty z Marksa i Lenina do swych bieżących potrzeb. Robotnicy niczego się od tych ludzi nie nauczą.
Poważny stosunek do teorii, wraz z całą tradycją Marksa i Lenina, przyswoili sobie tylko budowniczowie Czwartej Międzynarodówki. Niech filistrzy śmieją się z tego, że w dwa dziesięciolecia po Rewolucji Październikowej rewolucjoniści znów zostali odrzuceni w tył na pozycje skromnych przygotowań propagandowych. Wielki kapitał w tej sprawie, jak i w innych, jest znacznie bardziej przenikliwy od drobnomieszczańskich filistrów, wyobrażających sobie, że są "socjalistami" czy "komunistami": nie darmo temat Czwartej Międzynarodówki nie schodzi z łamów prasy światowej. Paląca historyczna konieczność rewolucyjnego kierownictwa stwarza dla Czwartej Międzynarodówki nadzieję wyjątkowo szybkiego tempa wzrostu. Najważniejszą gwarancją jej dalszych sukcesów jest ta okoliczność, że ukształtowała się ona nie z dala od wielkiego szlaku historycznego, lecz wyrosła organicznie z bolszewizmu.
L. Trocki. 28 sierpnia 1937 r.