Maj 1968 r. był największym rewolucyjnym strajkiem generalnym w historii. Ten potężny ruch miał miejsce w szczytowym momencie powojennego okresu wzrostu gospodarczego. Wtedy jak i dzisiaj, burżuazja i jej apologeci gratulowali sobie, że rewolucje i walka klas należą do przeszłości. I właśnie wówczas doszło we Francji do wydarzeń 1968 r., które zdawały się gromem z jasnego nieba. Większość lewicy została tym kompletnie zaskoczona, ponieważ jej większość zdążyła już wtedy spisać klasę robotniczą Europy, jako potencjalną siłę rewolucyjną, na straty.
Przewidywanie i zaskoczenie
W maju 1968 r., „The Economist” opublikował specjalny dodatek na temat Francji, napisany przez Normana Macrae, by uczcić dziesięć lat rządów gaullistów. W dodatku tym Macrae wychwalał pod niebiosa sukcesy francuskiego kapitalizmu, wskazując, że Francuzi cieszą się wyższym standardem życia niż Brytyjczycy, jedzą więcej mięsa, posiadają więcej samochodów itd. Podkreślił również „wielką narodową przewagę” Francji nad jej sąsiadem zza Kanału La Manche – tj. że francuskie związki zawodowe są „żałośnie słabe”. Atrament artykułu Macrae nie zdążył jeszcze wyschnąć, gdy francuska klasa robotnicza zadziwiła świat wystąpieniami o skali nieporównywalnej z niczym w okresie powojennym.
Wydarzeń majowych nie przewidzieli stratedzy kapitału, ani we Francji ani nigdzie indziej. Nie przewidzieli ich również stalinowscy i reformistyczni liderzy. Sprawy miały się nawet gorzej, jeśli idzie o tzw. rewolucyjną lewicę. Intelektualistki i intelektualiści uważający się za marksistów (których większość spędziła poprzednie dziesięciolecia nawołując do „walki zbrojnej”, powstania itp.) nie tylko nie przewidzieli żadnego ruchu francuskich pracowników – więcej jeszcze: oni wykluczali taką możliwość.
Weźmy na przykład jednego z tych „teoretyków” akademickiego marksizmu – André Gorza. Człowiek ten napisał artykuł, w którym stwierdził, iż „w dającej się przewidzieć przyszłości nie nastąpi żaden kryzys europejskiego kapitalizmu na tyle dramatyczny, by popchnąć masy pracujące ku rewolucyjnym strajkom generalnym lub zbrojnym insurekcjom w obronie żywotnych interesów tychże mas” (A. Gorz, Reform and Revolution, opubl. w czasopiśmie „The Socialist Register”, 1968 r.; podkreślenie A. Woods). Słowa te zostały opublikowane podczas największego rewolucyjnego strajku generalnego w historii.
Gorz nie byłym jedynym, który skreślił klasę robotniczą. „Wielki marksista” Ernest Mandel przemawiał na spotkaniu w Londynie dosłownie miesiąc przed tymi doniosłymi wydarzeniami. Podczas swojego wykładu opowiadał on o czym tylko się dało, ale ani razu, choćby słowem, nie wspomniał o sytuacji francuskiej klasy robotniczej. Gdy jeden z naszych towarzyszy (autor ma na myśli członków Militant Tendency, do której sam należał – przyp. tłum.), obecnych wówczas na widowni, wytknął mu to, Mandel odparł, że francuscy robotnicy „zburżuazyjnieli” i „zamerykanizowali się”, a więc nie stworzą żadnego ruchu w przeciągu następnych dwudziestu lat.
Tło wydarzeń
Czego żaden z tych dżentelmenów nie rozumiał, to fakt, że długi okres wzrostu kapitalistycznych gospodarek po 1945 r. zmienił równowagę sił między klasami, ogromnie wzmacniając klasę robotniczą Europy. Przed II wojną światową francuska klasa panująca próbowała oprzeć swoją władzę na zacofaniu kraju. Mając w pamięci doświadczenie Komuny Paryskiej, francuska burżuazja śmiertelnie obawiała się wzrostu proletariatu i dlatego też rozwinęła pasożytniczą rentierską gospodarkę, opartą przede wszystkim o kapitał finansowy, bankowość i kolonie.
Rozwój przemysłu oznaczał, że proletariat stał się znacznie silniejszy, niż miało to miejsce w latach 30. XX wieku, a tym bardziej niż w czasach Komuny Paryskiej, gdy praktycznie wszyscy robotnicy zatrudnieni byli w niewielkich warsztatach. Nawet w 1931 r. blisko 2/3 wszystkich przedsiębiorstw we Francji nie zatrudniało żadnych pracowników najemnych, a 1/3 firm zatrudniała ich mniej niż dziesięciu. Zaledwie 0,5% przedsiębiorstw miało więcej niż stu pracowników. Jednakże po II wojnie światowej doszło we Francji do silnego uprzemysłowienia, co prowadziło z kolei do wzmocnienia proletariatu i stopniowego zaniku chłopstwa.
W czasie rewolucyjnego kryzysu 1936 r. połowa populacji Francji utrzymywała się z rolnictwa, podczas gdy dzisiaj (tekst powstał w 2008 r. – przyp. tłum.) ludność wiejska stanowi mniej niż 6% całości społeczeństwa. Do 1968 r. klasa pracowników najemnych umocniła się nie tylko liczebnie, ale też w zakresie jej potencjału do podjęcia walki. Fundamentalna zmiana, jaka nastąpiła, znalazła w 1968 r. swój wyraz w kluczowej roli wielkich fabryk, takich jak zakłady Renault we Flins, zatrudniające w sumie 10,5 tys. ludzi, z czego 1 tys. brało udział w pikietach i nie mniej niż 5 tys. uczestniczyło w codziennych wiecach strajkowych.
W 1936 r., gdy korelacja sił klasowych była bez porównania mniej korzystna, a ogólna sytuacja nie była nawet w jednej dziesiątej tak zaawansowana (jak w 1968 r. – przyp. tłum.), Trocki wskazywał, że Francuska Partia Komunistyczna (PCF) i Partia Socjalistyczna (SFIO) mogły przejąć władzę:
Gdyby partia Léona Bluma była naprawdę socjalistyczna, mogłaby, w oparciu o strajk generalny, obalić burżuazję już w czerwcu, prawie bez wojny domowej, przy minimum zamieszania i poświęceń. Ale partia Bluma jest partią burżuazyjną, młodszym bratem zgniłego radykalizmu.
Lew Trocki, O Francji, s. 178, podkreślenie A. Woods; („zgniły radykalizm” – mowa o Partii Radykalnej, ówcześnie głównej partii francuskiej liberalnej burżuazji – przyp. tłum.).
Układ sił w 1968 r. był zdecydowanie bardziej korzystny. Pokojowa transformacja była możliwa, gdyby tylko liderzy PCF działali tak, jak powinni działać marksiści. Jest niezbędnym by to podkreślać. Jedynie zdrada stalinowskich liderów, którzy odmówili przejęcia władzy, gdy istniały ku temu najbardziej sprzyjające okoliczności, zapobiegła zwycięstwu francuskich robotników.
Rola studentów
Studenci są zawsze czułym wskaźnikiem napięć narastających w społeczeństwie. Fala studenckich demonstracji i okupacji, która poprzedziła majowe wydarzenia, była jak nagłe ochłodzenie, bezpośrednio poprzedzające burzę. W miesiącach przed majem wśród studentów wzmagał się ferment, znajdujący swój wyraz w serii demonstracji i okupacji.
Stając w obliczu rosnącej fali studenckich protestów, rektor prestiżowego Uniwersytetu Sorbona zdecydował się zamknąć go po raz drugi w ciągu 700 lat (istnienia tej uczelni – przyp. tłum.). Pierwszy taki przypadek miał miejsce, gdy naziści okupowali Paryż. Policja podjęła próbę oczyszczenia dziedzińca Sorbony w dniu 3 maja 1968 r., co stało się iskrą zapalającą beczkę prochu. Po Dzielnicy Łacińskiej rozlała się przemoc, wskutek czego ponad 100 osób zostało rannych, a 596 aresztowanych. Następnego dnia wykłady na Sorbonie zawieszono. Główne organizacje studenckie – UNEF i Snesup (UNEF to akronim nazwy Narodowej Unii Studentów Francji – głównej francuskiej organizacji studenckiej – przyp. tłum.) wezwały do bezterminowego strajku. W dniu 6 maja doszło do kolejnych starć w Dzielnicy Łacińskiej: 422 osoby aresztowano, a 345 policjantów i ok. 600 studentów odniosło obrażenia. Represje wywołały powszechne oburzenie. Wściekli studenci wyrywali kamienie brukowe, mające służyć za pociski miotane na policję, i zgodnie ze starą francuską tradycją wznosili barykady. Studenci uniwersytetów w całej Francji deklarowali solidarność.
W nocy 10 maja w Dzielnicy Łacińskiej doszło do zamieszek na wielką skalę. Protestujący, zgodnie z francuską tradycją, wznosili barykady, które policja zajadle atakowała. Uzbrojeni bandyci z jednostek policji przeznaczonych do tłumienia zamieszek – CRS – włamywali się do prywatnych mieszkań i bili zwykłych ludzi, w tym nawet ciężarną kobietę. Dostali jednak zapłatę z nawiązką. Zwyczajni paryżanie zbombardowali policjantów doniczkami i innymi ciężkimi przedmiotami zrzucanymi z okien. Na 367 osób, jakie trafiły do szpitali, 251 stanowili funkcjonariusze policji. Dalsze 720 osób zostało rannych, a 468 aresztowanych. Palono i niszczono samochody. Minister Edukacji obrażał protestujących, mówiąc o nich: Ni doctrine, ni foi, ni loi (franc. zero nauki, zero wiary, zero prawa).
Podczas pierwszego tygodnia protestów liderzy PCF lekceważyli studentów, a przywódcy związkowi starali się ich ignorować. „L’Humanité” (główny dziennik Francuskiej Partii Komunistycznej – przyp. tłum.) opublikował artykuł autorstwa przyszłego lidera PCF George’a Marchais pod tytułem: Fałszywi rewolucjoniści zdemaskowani. W zetknięciu z ogólnym społecznym oburzeniem, a także pod wpływem presji szeregowych członków, biurokracja związkowa została jednak pchnięta do działania. 11 maja główne centrale związkowe: CGT, CFDT i FEN wezwały do strajku generalnego w dniu 13 maja (CGT, czyli Generalna Konfederacja Pracy, zał. w 1895 r, to centrala związkowa tradycyjnie związana z PCF; CFDT, czyli Francuska Demokratyczna Konfederacja Pracy, zał. w 1964 r., to największa obecnie centrala związkowa Francji, przez większość swojego istnienia zbliżona do socjalistów; FEN, a więc Narodowa Federacja Edukacji, zał. w 1929 r., była związkiem zawodowym nauczycieli, powiązanym tak z komunistami jak i z socjalistami – przyp. tłum.). Około 200 tysięcy demonstrantów wykrzyczało hasło: „de Gaulle zabójca!”.
Po pospiesznym powrocie do Paryża, ówczesny premier George Pompidou ogłosił otwarcie Sorbony tego samego dnia. Miało stanowić to gest pojednania, służący uniknięciu społecznego wybuchu. Ruch ten przyszedł jednak za późno. Masy postrzegały zagrywkę premiera jako oznakę słabości i parły naprzód.
Strajk Generalny
Ferment wśród studentów był najbardziej widoczną manifestacją niezadowolenia panującego we francuskim społeczeństwie. Pomimo gospodarczego boomu, francuscy kapitaliści wywierali na pracowników bezlitosną presję. Pod powierzchnią pozornego spokoju kumulowało się ogromne niezadowolenie, rozgoryczenie i frustracja. Już w styczniu miały miejsce brutalne starcia podczas demonstracji strajkujących robotników w Caen.
Strajk generalny w dniu 13 maja stanowił jakościowy punkt zwrotny. Setki tysięcy studentów i pracowników wyległy na ulice Paryża. Pewne wyobrażenie o tych wydarzeniach przynosi poniższy opis potężnej demonstracji miliona ludzi, która przetoczyła się przez paryskie ulice 13 maja:
Manifestacja ciągnęła się bez końca. Szły tam całe sekcje personelu szpitalnego w białych kitlach, niektórzy niosący transparenty, głoszące: ‘Où sont les disparus des hôpitaux?’ (‘Gdzie są zaginieni ranni?’). Każda fabryka, każdy większy zakład pracy, wydawał się być reprezentowany. Liczne grupy kolejarzy, pocztowców, drukarzy, pracowników metra, metalowców, pracowników lotnisk, handlowców, elektryków, prawników, pracowników kanalizacji miejskiej, pracowników banków, robotników budowlanych, szklarzy i robotników przemysłu chemicznego, kelnerów, pracowników samorządowych, malarzy i dekoratorów wnętrz, pracowników gazowni, sklepikarek, agentów ubezpieczeniowych, sprzątaczy ulic, operatorów filmowych, kierowców autobusów, nauczycieli, robotników z nowego przemysłu tworzyw sztucznych, rząd za rzędem, krew z krwi i kość z kości nowoczesnego kapitalistycznego społeczeństwa, bezkresna masa, potęga mogąca zmieść wszystko na swojej drodze, jeśli tylko zdecydowałaby się to uczynić.
Cytat za Revolutionary Rehearsals , s. 12.
Przywódcy związków zawodowych mieli nadzieję, że okaże się to wystarczające, by powstrzymać ruch. Nie planowali, by strajk generalny miał być kontynuowany i rozszerzony. Widzieli demonstrację jako sposób na „upuszczenie pary z kotła”. Ale gdy już został rozpoczęty, ruch nabrał własnego życia. Wezwanie do strajku generalnego stało się czymś w rodzaju ciężkiego głazu ciśniętego do spokojnego jeziora. Fale rozeszły się po wszystkich krańcach Francji. Choć zaledwie 3,5 mln pracowników było zorganizowanych w związki zawodowe, 10 mln ludzi dołączyło do strajku, a fala okupacji fabryk przetoczyła się przez cały kraj.
W dniu 14 maja, dzień po masowej demonstracji w Paryżu, robotnicy rozpoczęli okupację zakładów Sud-Aviation w Nantes oraz fabryki Renault w Cléon, idąc w ślady okupacji w zakładach Renault we Flins, w Le Mans oraz w Boulogne-Billancourt. Strajki wybuchły w innych fabrykach w całej Francji, a także w paryskiej komunikacji publicznej (RATP) oraz w państwowych kolejach (SNCF). Gazety nie były dystrybuowane. W dniu 18 maja kopalnie węgla wstrzymały pracę, podobnie jak transport publiczny w Paryżu i innych większych miastach. Państwowe koleje były następne, a zaraz dołączyło do nich lotnictwo cywilne, stocznie, pracownicy gazownictwa i energetyki (którzy zdecydowali się na utrzymanie dostaw mediów do domów prywatnych), usługi pocztowe i promy funkcjonujące na Kanale La Manche.
W Nantes pracownicy przejęli kontrolę nad zaopatrzeniem w benzynę, nie przepuszczając żadnych cystern, które nie uzyskały autoryzacji komitetu strajkowego. Przy jedynej funkcjonującej stacji benzynowej w mieście umieszczono pikietę strajkową, która pilnowała, by paliwo było wydawane wyłącznie lekarzom. Nawiązano kontakt z organizacjami chłopskimi w okolicy i zorganizowano dostawy żywności, po cenach ustalonych wspólnie przez robotników i chłopów. By uniknąć spekulacji cenowej, sklepy musiały umieścić w oknach informację o treści: „Ten sklep otrzymał pozwolenie na otwarcie. Ceny są pod stałą kontrolą związków zawodowych.” Informacja ta była sygnowana przez CGT, CFDT i FO (FO, czyli Siła Robotnicza, zał. w 1948 r., to trzecia pod względem liczby członków francuska konfederacja związkowa; powstała wskutek rozłamu w CGT i była wyraźnie antykomunistyczna; działał w niej jednak istotny nurt trockistowski – przyp. tłum.). Litr mleka sprzedawano teraz po 50 centymów, a dotychczas po 80. Cenę kilograma ziemniaków obniżono z 70 do 12 centymów, a kilograma marchwi z 80 do 50 centymów itd.
Studenci, nauczyciele, pracownicy wyspecjalizowani, chłopi, naukowcy, piłkarze, a nawet dziewczyny z Follies Bergères (jedna z najsłynniejszych sal koncertowych w Paryżu – przyp. tłum.) – wszyscy zostali wciągnięci do walki. W Paryżu studenci okupowali Sorbonę. Teatr Théâtrede l’Odéon znalazł się pod okupacją 2,5 tys. studentów, a uczniowie okupowali szkoły.
Gorączka okupacji porwała inteligencję. Radykalni lekarze okupowali budynki Stowarzyszenia Medycznego, radykalni architekci proklamowali rozwiązanie własnej organizacji zawodowej, aktorzy zamknęli wszystkie teatry stolicy, zaś pisarze pod kierownictwem Michela Butora okupowali siedzibę Societé des Gens de Lettres (francuskie stowarzyszenie pisarzy – przyp. tłum.) w Hotelu de Massa. Nawet pracownicy należący do kadry zarządzającej przystąpili do działania, przejmując na moment budynek organizacji pracodawców Conseil National du Patronat Français (CNPT), a następnie przystąpili do Konfederacji Generalnej Pracowników (obecnie Francuska Konfedecja Kadry Menadżerskiej – Generalna Konfederacja Kadr Zarządzających, CFE-CGC, zał. w 1945 r., jedna z pięciu głównych konfederacji związkowych we Francji, zrzesza pracowników wykwalifikowanych – przyp. tłum.).
David Caute, Sixty-Eight, the Year of the Barricades, s. 203.
Jako że szkoły były zamknięte, nauczyciele i uczniowie zorganizowali żłobki, grupy zabaw, darmowe posiłki i różne aktywności dla dzieci strajkujących. Powstały komitety żon strajkujących, które odegrały wiodącą rolę w zorganizowaniu dostaw żywności. Nie tylko studenci, ale też warstwy profesjonalistów zostały zarażone wirusem rewolucji. Astronomowie rozpoczęli okupację obserwatorium. Rozpoczął się strajk w centrum badań atomowych w Saclay, gdzie większość z 10 tys. pracowników stanowili badacze, inżynierowie i naukowcy. Nawet Kościół nie uniknął wpływu rewolucji. W Dzielnicy Łacińskiej młodzi katolicy podjęli okupację kościoła i zażądali dyskusji zamiast mszy.
Władza na ulicach
Zamieszki w Paryżu nie ustawały, robotnicy i studenci dzielnie znosili gaz łzawiący i ciosy policyjnych pałek. Tylko jednej nocy doszło do 795 aresztowań, a 456 osób zostało rannych. Demonstranci próbowali podpalić Paris Bourse (siedzibę giełdy), znienawidzony symbol kapitalizmu. Komisarz policji w Lyonie został przejechany przez ciężarówkę.
Po włączeniu się do walki, pracownicy zaczęli podejmować inicjatywy wykraczające dalece poza granice „normalnego” strajku. Kluczowym elementem równania stały się środki masowego przekazu. Formalnie ta potężna broń znajdowała się w rękach państwa. Jednak równocześnie zależna była od pracowników obsługujących stacje radiowe i telewizyjne. W dniu 25 maja państwowe media – ORTF – dołączyły do strajku. Wydanie wiadomości telewizyjnych o godzinie 20 nie zostało wyemitowane. Drukarze i dziennikarze wprowadzili w prasie rodzaj kontroli robotniczej. Burżuazyjne gazety musiały oddać swoje teksty pod ocenę (pracowników – przyp. tłum.), a także opublikować deklaracje komitetów pracowniczych.
Zgromadzenie Narodowe poddało dyskusji kryzys na uniwersytetach oraz bitwy w Dzielnicy Łacińskiej. Ale debaty prowadzone w salach Zgromadzenia były pozbawione znaczenia. Władza wyślizgnęła się z rąk deputowanych i leżała na ulicach. W dniu 24 maja prezydent de Gaulle ogłosił w radiu i telewizji przeprowadzenie referendum. Jego plan został jednak zakłócony przez akcję pracowników. Generał de Gaulle nie był w stanie doprowadzić do wydrukowania kart do głosowania ze względu na strajk francuskich drukarzy i odmowę bycia łamistrajkami ze strony ich belgijskich kolegów. Nie był to jedyny przykład międzynarodowej solidarności. Niemieccy i belgijscy kolejarze zatrzymywali pociągi na francuskiej granicy tak by nie łamać strajku.
Siły reakcji, dotychczas w stanie szoku i zepchnięte do defensywy, zaczęły się organizować. Komitety Obrony Republiki (tzw. CDR-y) zostały zainicjowane w próbie zmobilizowania drobnomieszczaństwa przeciwko robotnikom i studentom. Układ sił między klasami nie sprowadza się jednak tylko do kwestii liczebności klasy robotniczej w stosunku do chłopów i drobnomieszczaństwa w ogóle. Kiedy proletariat wkracza zdecydowanie do walki, okazując się potężną siłą społeczną, szybko pozyskuje sobie masy wyzyskiwanych chłopów i klas pośrednich, gnębionych przez banki i monopole. Dowodem na to stały się wydarzenia 1968 r., gdy chłopi stawiali blokady na drogach wokół Nantes i dostarczali strajkującym darmowe jedzenie.
Mit „silnego państwa”
Majowe wystąpienia zastały klasę panującą całkowicie nieprzygotowaną. Kapitaliści byli przerażeni ruchem studenckim, co przyznał w swoich wspomnieniach ówczesny premier Pompidou:
Niektórzy ludzie […] uważali, że otwierając ponownie Sorbonę i wpuszczając studentów okazałem słabość i pozwoliłem na wznowienie agitacji. Odpowiedziałbym na to tak: załóżmy, że w poniedziałek 13 maja Sorbona pozostałaby zamknięta i pod kontrolą policji. Wyobrażacie sobie tłum, maszerujący w stronę Denfert-Rochereau, wyłamujący bramy i zabierając wszystko ze sobą jak wezbrana rzeka? Wolałem oddać Sorbonę studentom, niż patrzeć jak zdobywają ją siłą.
G. Pompidou, Pour Rétablir une Vérité, s. 184-185
W innym miejscu dodaje:
Kryzys był nieskończenie bardziej poważny i głębszy; władza mogła przetrwać lub zostać obalona, ale nie uratowałyby jej żadne przesunięcia w rządzie. To nie moja pozycja stała pod znakiem zapytania. To generał de Gaulle, V Republika i, do pewnego stopnia, same rządy republikańskie.
Tamże, s. 197, podkreślenie A. Woods
Co Pompidou miał na myśli mówiąc, że „same rządy republikańskie” były zagrożone? Chodziło mu o to, że kapitalistycznemu państwu groził upadek. I pod tym względem nie minął się z prawdą. Po tym jak Pompidou spróbował rozładować kryzys otwierając na nowo Sorbonę, ruch zyskał świeże siły wraz z demonstracją liczącą 250 tys. uczestników. Groza ewentualnego połączenia sił przez studentów i robotników, i ich szturm na Pałac Elizejski (siedziba francuskiego prezydenta – przyp. tłum.), doprowadziła do jego ewakuacji.
De Gaulle początkowo pokładał nadzieje w stalinowskich liderach, licząc, że uratują sytuację. Do François Flohica, swojego adiutanta, powiedział: „Nie obawiaj się Flohic, komuniści utrzymują ich w ryzach.”(Philippe Alexandre, L’Elysée en péril, s. 299).
Czego dowodzą te słowa? Nie mniej nie więcej tylko tego, że system kapitalistyczny nie może istnieć bez wsparcia reformistycznych (i stalinowskich) przywódców robotniczych. Pomoc ta jest dla nich (burżuazji – przyp. tłum.) warta więcej, niż jakakolwiek ilość czołgów czy policjantów. De Gaulle, jako inteligentny burżuj, rozumiał to doskonale. W próbie pokazania swojej totalnej obojętności wobec wydarzeń we Francji prezydent de Gaulle wyjechał z oficjalną wizytą do Rumunii, gdzie z otwartymi ramionami witał go „komunista” Ceausescu. Jednakże pewność siebie generała nie trwała długo.
Esencją rewolucji jest wejście mas na drogę aktywnego udziału w wydarzeniach, kiedy zaczynają brać sprawy we własne ręce. We Francji w tamtym czasie „komunistyczni” przywódcy tracili kontrolę. Czerwone sztandary powiewały nad fabrykami, szkołami, uniwersytetami, biurami zatrudnienia, a nawet obserwatoriami astronomicznymi. Rząd był bezsilny, wystąpienia postawiły go w stan zawieszenia. Gaullistowskie „silne państwo” zostało sparaliżowane. Władza naprawdę znalazła się w rękach klasy robotniczej.
Raporty o gwałtownie pogarszającej się sytuacji w Paryżu zszokowały de Gaulle’a. Musząc zmierzyć się z narastającą rewoltą, został zmuszony odrzucić pozory obojętności i przerwać swoją wizytę w Rumunii, a następnie pospiesznie wrócić do Francji. W Pałacu Elizejskim wypowiedział nieśmiertelne słowa: La réforme, oui; la chienlit, non (Reformy – tak, smarkacze – nie). Słowo chienlit jest trudne do przetłumaczenia, ale oznacza niemowlę, które nie umie jeszcze korzystać z nocnika.
Używając takiego słownictwa de Gaulle wyrażał swoją pogardę dla „dzieciaków” na ulicach. Jednakże ruch do tego czasu dalece przekroczył ramy studenckich demonstracji. Stał się on jak wielka kula śniegowa, tocząca się ze szczytu góry i nabierająca z każdą chwilą siły i rozpędu. Najbardziej niespodziewane warstwy społeczeństwa zostały wciągnięte w wir walki rewolucyjnej. Filmowcy okupowali Festiwal Filmowy w Cannes. Najważniejsi francuscy reżyserzy wycofali swoje filmy z udziału w konkursie, a jury zrezygnowało, powodując odwołanie festiwalu.
Do 20 maja około 10 milionów robotników przystąpiło do strajku; kraj został praktycznie sparaliżowany. W dniu 22 maja wniosek partii opozycyjnych o wotum nieufności dla rządu został odrzucony zaledwie jedenastoma głosami w Zgromadzeniu Narodowym. Rząd rozpadał się w szwach, a de Gaulle pogrążył się w rozpaczy. Jednakże właśnie wtedy liderzy związkowi rzucili de Gaulle’owi koło ratunkowe, wydając oświadczenie o gotowości związków do podjęcia negocjacji ze stowarzyszeniem pracodawców i z rządem.
Amnestia dla demonstrantów została uchwalona przez Zgromadzenie Narodowe. Naturalnie! Gdy nie powiodło się złamanie ruchu siłą, rządzący posłużyli się ustępstwami, licząc na ochłodzenie sytuacji i zyskanie czasu. Dlatego też zarówno rząd jak i liderzy związkowi współpracowali w celu osłabienia ruchu rewolucyjnego i skierowania go na bezpieczne tory. Choć państwo oferowało ustępstwa studentom i przywódcom związkowym, jednocześnie kontynuowało wybiórcze represje, wymierzone w tych działaczy, których uważano za element wywrotowy. Daniel Cohn-Bendit, student-anarchista, utracił prawo pobytu we Francji (Daniel Cohn-Bendit, ur. w 1945 r. we Francji, zrzekł się prawa do obywatelstwa francuskiego by uniknąć służby wojskowej i zamieszkał w Niemczech; podjął jednak studia we Francji, skąd został wydalony, gdy znaleziono przy nim instrukcje produkcji materiałów wybuchowych; obecnie jest politykiem Zielonych – przyp. tłum.). Był to głupi ruch, gdyż rzeczywisty wpływ Cohn-Bendita na ruch był minimalny. Działania rządu sprowokowały jednak masową demonstrację w Paryżu.
De Gaulle załamany
Biograf de Gaulle’a Charles Williams obrazowo opisuje stan umysłu Generała tuż przed jego przemówieniem do narodu, wygłoszonym 24 maja:
Nie ma wątpliwości, że po przyjemnej wizycie w Rumunii generał doznał wstrząsu, gdy zobaczył to, co zastał we Francji. Po następnych trzech dniach, jednej z odwiedzających go osób wydał się on być starym i niezdecydowanym, jego zgarbienie się pogłębiło. Wydawało się, że to wszystko to dla niego zbyt wiele.
Przemówienie w dniu 24 maja okazało się kompletnym fiaskiem. Generał wyglądał na rozchwianego i wystraszonego i tak samo brzmiał. Co prawda, ogłosił referendum na temat „partycypacji”, ale nie było jasne, jakie dokładnie pytania zostaną poddane pod głosowanie, a tym, którzy go słuchali, wydawało się to tylko podstępem. De Gaulle mówił, że obowiązkiem państwa jest zapewnić porządek publiczny, ale jego głos nie miał dawnej siły, a zdania, które wypowiadał, choć ubrane nadal w podniosły język, nie były już przekonujące. Wydał się starym człowiekiem, zmęczonym i pokiereszowanym. Sam zdawał sobie z tego sprawę. „Nie udało mi się” – powiedział tego wieczoru. Najlepsze, co mógł odpowiedzieć Pompidou to: „Zawsze mogło być gorzej”.
C. Williams, The Last Great Frenchman. A life of General De Gaulle, s. 463-4, podkreślenia A. Woods.
Jednak nastrój de Gaulle’a rankiem 25 (maja –przyp. tłum.) zmienił się na gorsze. Opisując to słowami jednego z ministrów, Generał „ugiął się pod ciężarem trosk i postarzał”. Powtarzał wciąż: „Co za bałagan”. Inny z ministrów opisał go jako starego człowieka, który „bał się, co przyniesie przyszłość”. Generał posłał po swojego syna – Filipa – który z kolei opisał ojca jako „zmęczonego” i odnotował, że de Gaulle praktycznie nie spał. Filip zasugerował, żeby ojciec udał się do Brestu – portu nad Atlantykiem – co było wspomnieniem 1940 r. (autorowi chodzi zapewne o fakt, że w czerwcu 1940 r., po klęsce Francji, de Gaulle opuścił kraj przez atlantycki port w Bordeaux i udał się na emigrację do Wielkiej Brytanii – przyp. tłum.) – ale de Gaulle odparł, że się nie podda.
Od 25 do 28 maja de Gaulle pozostawał w nastroju głębokiego przygnębienia. Prowadzone przez Pompidou negocjacje ze związkami zawodowymi były farsą. Premier dawał im wszystko, czego chcieli: znaczące podwyżki płac i świadczeń socjalnych, podwyżkę płacy minimalnej o 35%. Jedyny szkopuł tkwił w fakcie, że nawet po podpisaniu porozumienia CGT naciskała na jego ratyfikację przez swoich szeregowych członków. George Séguy, lider CGT, pospieszył na paryskie przedmieścia Billancourt, gdzie strajkowało 12 tys. robotników zakładów Renault. Gdy porozumienie zostało im zaprezentowane, odrzucili je z miejsca, upokarzając Séguya. Porozumienia Grenelle, jak je nazwano, były niewypałem.
Rada Ministrów spotkała się o godz. 15:00 w dniu 27 maja, wkrótce po tym jak robotnicy Renault odrzucili porozumienia Grenelle. Przewodniczył Generał, ale dało się zauważyć, że jego serce i umysł znajdowały się gdzie indziej. Wpatrywał się w swoich ministrów nie dostrzegając ich jednak, ręce położył przed sobą na stole, zgarbił się, najwyraźniej całkowicie obojętny na to, co działo się wokół niego. Dyskutowano na temat referendum; Generał najwyraźniej słyszał z tego tylko urywki.
Powyższe fragmenty z przychylnej dla osoby de Gaulle’a biografii przedstawiają sugestywny obraz totalnej dezorientacji, paniki i demoralizacji. Zgodnie ze słowami amerykańskiego ambasadora, de Gaulle powiedział mu, że „Gra skończona. W ciągu paru dni komuniści będą u władzy”. Do 27 maja stosunek sił zmieniał się zdecydowanie na korzyść klasy robotniczej. Władza była w zasięgu ręki. De Gaulle był całkowicie pozbawiony woli walki, miał jednak jeszcze asa w rękawie – kierownictwo Partii Komunistycznej i związków zawodowych.
Tamże, s. 464-5, podkreślenia A. Woods.
Interwencja wojskowa?
Sprawa doszła do punktu, w którym nie można było jej rozwiązać normalnymi, parlamentarnymi sposobami. Co można było zrobić? Interwencja wojskowa była jedną z opcji rozważanych przez de Gaulle’a od samego początku strajku generalnego. W jego początkowej fazie przygotowano plany aresztowania i uwięzienia ponad 20 tys. lewicowych działaczy na stadionie zimowym, gdzie mieli doświadczyć tego, co ich chilijscy towarzysze pięć lat później (po puczu Pinocheta w 1973 r. tysiące działaczy lewicowych więziono na Stadionie Narodowym w Santiago de Chile – przyp. tłum.).
Jednak operacji tej nigdy nie przeprowadzono. Tamte plany francuskiego rządu wykazują podobieństwo do podobnych zamierzeń klas panujących na przestrzeni historii, gdy tylko na horyzoncie zamajaczyło widmo rewolucji. Rząd cara Mikołaja (Mikołaja II – przyp. tłum.), nazywanego „Krwawym”, tworzył analogiczne plany przed lutym 1917 r. Jednak to, czy takie koncepcje da się wcielić w życie stanowi zupełnie osobne zagadnienie, o czym na własnej skórze przekonał się car Mikołaj. Decydujące w rewolucji nie są plany tworzone przez reżim, ale rzeczywisty stosunek sił w społeczeństwie.
De Gaulle znalazł się na krawędzi przepaści, spojrzał w otchłań i gwałtownie się cofnął. Przerażony zakresem ruchu rewolucyjnego generał patrzył na perspektywy zdecydowanie pesymistycznie. Był przekonany, że przywódcy komunistyczni przejmą władzę. Niezliczeni świadkowie potwierdzają, że de Gaulle był całkowicie zdruzgotany i przynajmniej dwukrotnie rozważał ucieczkę z kraju. Jego własny syn namawiał go by wyjechał poprzez Brest i udał się z wizytą do generała Masseu. De Gaulle był sprytnym i kalkulującym na chłodno politykiem, który nigdy nie działał pod wpływem impulsu i rzadko bywał wytrącony z równowagi. Skoro miał powiedzieć amerykańskiemu ambasadorowi, że „gra skończona, w parę dni komuniści będą u władzy” to tylko dlatego, że w to wierzył. I nie był w tym sam, takie przekonanie żywiła większość klasy panującej.
Na papierze de Gaulle dysponował imponującą machiną represji. Uzbrojona policja różnych kategorii liczyła 144 tys. funkcjonariuszy, w tym 13,5 tys. owianych złą sławą jednostek do tłumienia zamieszek – CRS, a ponadto 261 tys. żołnierzy stacjonujących czy to we Francji, czy to w Niemczech Zachodnich. Gdyby podchodzić do zagadnienia rewolucji wyłącznie pod kątem liczb, to należałoby wykluczyć nie tylko możliwość pokojowej transformacji systemu, ale i samą rewolucję w ogóle i to nie tylko we Francji w 1968 r. Z takiego punktu widzenia żadna rewolucja na przestrzeni historii nie miałaby szans powodzenia. Jednak błędem jest podchodzenie do problemu w ten sposób.
W czasie każdej rewolucji podnoszą się głosy, straszące klasy uciskane perspektywą przemocy, rozlewu krwi i „nieuniknionej wojny domowej”. Kamieniew i Zinowjew wyrażali identyczne obawy bezpośrednio przed Rewolucją Październikową. Heinz Dieterich i reformiści w Wenezueli używają dzisiaj takich samych argumentów, próbując postawić tamę rewolucji wenezuelskiej (Heinz Dieterich – niemiecki socjolog mieszkający w Meksyku, znany z rozpropagowania pojęcia „socjalizm XXI wieku” na określenie lewicowych rządów w Ameryce Łacińskiej; początkowo sympatyk Chaveza, potem się od niego odciął – przyp. tłum.).
Przeciwnicy rewolucyjnego powstania w szeregach partii bolszewickiej znaleźli grunt pod snucie pesymistycznych wywodów. Zinowjew i Kamieniew ostrzegali przed niedocenianiem sił wroga:
Decydujący jest Piotrogród, tymczasem w Piotrogrodzie przeciwnicy partii proletariackiej zgromadzili znaczące siły: pięć tysięcy junkrów, znakomicie uzbrojonych, zorganizowanych, chętnych do walki z racji swego klasowego położenia i umiejących się bić; następnie sztab, poza tym część szturmowców, kozaków, znaczną część garnizonu, bardzo znaczną część artylerii, która jak wachlarz rozlokowana jest wokół Pitra. Poza tym przeciwnicy, z pomocą CIK, prawie na pewno spróbują sprowadzić wojska z frontu…
Cyt. za Lew Trocki, Nauki Października, https://www.marxists.org/polski/trocki/1924/nauki_pazdz.htm; w cytacie mowa o Wszechrosyjskim Centralnym Komitecie Wykonawczym Rad, tzw. WCIK lub CIK –stanowiącym emanację i najwyższy organ wykonawczy Wszechrosyjskiego Zjazdu Rad; większość wśród 320 członków pierwszego WCIK mieli mienszewicy – 123 osoby – oraz eserowcy – 119 osób, bolszewicy mieli 58 członków; przewodniczącym pierwszego WCIK był mienszewik Nikola Czcheidze; drugi WCIK, wyłoniony na Zjeździe Rad odbywającym się w okresie Rewolucji Październikowej, zdominowali już bolszewicy i lewicowi eserowcy – przyp. tłum.).
Trocki odpowiedział na obawy Kamieniewa i Zinowjewa w sposób następujący:
Lista ta brzmi imponująco, ale to tylko lista. Jeśli armia jako całość jest kopią społeczeństwa, to gdy w społeczeństwie następuje rozłam, dwie powstałe armie są kopiami dwóch walczących obozów społeczeństwa. Armia posiadaczy ma w sobie od początku zawarte zarodniki izolacji i rozkładu.
L. Trocki, Historia Rewolucji Rosyjskiej, s. 1042 wyd. ang.
De Gaulle nagle zniknął w panice. Udał się do Niemiec, gdzie złożył sekretną wizytę generałowi Masseu, dowódcy francuskich sił stacjonujących w Badenii-Wirtembergii. Zapewne nigdy nie dowiemy się, o czym dokładnie rozmawiali, ale nie trzeba ogromnej wyobraźni, by się tego domyślić. „Czy możemy polegać na armii?”, Odpowiedź na to pytanie nie została z oczywistych względów zapisana w żadnym źródle. Jednak „The Times” wysłał w tym czasie korespondenta do Niemiec, by przeprowadzić wywiady z francuskimi żołnierzami, z których znaczącą większość stanowili poborowi z klasy robotniczej. Jeden z rozmówców „Timesa”, zapytany czy strzelałby do robotników, odparł: „Nigdy! Myślę, że ich metody są może trochę twarde, ale sam jestem synem robotnika”.
W wstępniaku „The Times” zadał kluczowe pytanie: „Czy de Gaulle mógłby użyć armii?” i sam sobie odpowiedział wskazując, że może i by mógł, ale tylko raz. Innymi słowy, pojedyncze krwawe starcie wystarczyłoby, żeby armia rozsypała się jak domek z kart. Tak sytuację oceniali jedni z najbardziej twardogłowych strategów międzynarodowego kapitału. Nie ma żadnego powodu, by podważać ich słowa, w tym wypadku.
Kryzys państwa
W dniu 13 maja związek zawodowy policjantów, reprezentujący 80% mundurowego personelu policji, wydał deklarację, w myśl której:
…biorąc pod uwagę, że oświadczenie premiera potwierdza, że studenci mieli prawo protestować, a nadto stanowi totalne wyparcie się przez rząd akcji policji, które rząd sam zlecił. W takich okolicznościach, zaskakującym jest, że nie poszukiwano efektywnego dialogu ze studentami, zanim ta godna ubolewania konfrontacja doszła do skutku.
„Le Monde”, 15 maja 1968 r.
Jeśli takie było stanowisko policji, wpływ rewolucji na szeregowych żołnierzy musiał być jeszcze silniejszy. I tak, pomimo trudności w dostępie do informacji, pojawiły się doniesienia o fermencie panującym w siłach zbrojnych, a nawet o buncie we flocie. Lotniskowiec „Clemenceau”, mający odpłynąć na Pacyfik aby wziąć udział w próbie atomowej, niespodziewanie i bez wyjaśnienia zawrócił do Toulonu. Mówiło się o buncie na pokładzie, a kilku marynarzy miało „zaginąć na morzu” („Le Canard Enchainé”, 19 czerwca, pełniejszy opis wydarzeń opublikowano w „Action” w dniu 14 czerwca, ale gazeta ta została skonfiskowana przez władze).
Słynne powiedzenie Mao mówi:, „władza wyrasta z lufy karabinu”. Jednak karabiny znajdują się w rękach żołnierzy, a żołnierze nie żyją w próżni, ale pozostają pod wpływem nastrojów mas. W każdym społeczeństwie policja jest bardziej reakcyjna niż armia. Jednak we Francji policja, by zacytować nagłówek „The Timesa” z 31 maja, „kipiała niezadowoleniem”.
Policjanci kipią niezadowoleniem na sposób, w jaki traktuje ich rząd, a jednostka zajmująca się wywiadem na temat studenckiego aktywizmu celowo zatajała przed rządem informacje na temat studenckich liderów, zasłaniając się brakiem środków finansowych.
…Postawa rządu, odkąd zaczęły się wystąpienia, także nie wywarła na policji pozytywnego wrażenia. «Są przerażeni, że stracą nasze wsparcie» – wskazał jeden z funkcjonariuszy.
Takie niezadowolenie jest jedną z przyczyn widocznego braku aktywności paryskiej policji w ciągu kilku ostatnich dni. W zeszłym tygodniu mundurowi z szeregu lokalnych posterunków odmówili podjęcia służby na skrzyżowaniach i placach stolicy.
Powyższe cytaty pochodzą z artykułu „The Timesa” z dnia 31 maja 1968 r. – podkreślenia autora.
Ulotka wydrukowana przez członków RIMECA (pułk piechoty zmechanizowanej), stacjonujących w miejscowości Mutzig nieopodal Strasburga pokazuje, że pewne sekcje wojska już były pod wpływem nastrojów panujących wśród mas. W ulotce tej znalazł się następujący ustęp:
Jak wszyscy poborowi jesteśmy zamknięci w koszarach. Przygotowuje się nas do interwencji jako narzędzie represji. Robotnicy i młodzież muszą zdać sobie sprawę, że żołnierze naszego kontyngentu NIGDY NIE BĘDĄ STRZELAĆ DO ROBOTNIKÓW. My, Komitety Akcji, sprzeciwiamy się, bez względu na cenę, oblężeniu fabryk przez żołnierzy.
Jutro albo pojutrze mamy otoczyć fabrykę broni, okupowaną przez trzystu robotników. BĘDZIEMY SIĘ Z NIMI BRATAĆ.
Żołnierze wszystkich kontyngentów – twórzcie swoje komitety!
Cytowane w Revolutionary Rehearsals, s. 26.
Powstanie takiej ulotki to przykład postawy wyjątkowo rewolucyjnych elementów wśród poborowych. Jednak, czy można wątpić, że podczas rewolucji o tak ogromnych rozmiarach szeregowi żołnierze zostaliby szybko „zarażeni” wirusem buntu? Stratedzy międzynarodowego kapitału nie mieli takich wątpliwości, tak samo jak ich francuscy przedstawiciele.
Kto uratował de Gaulle’a?
To nie armia ani nie policja (która była tak zdemoralizowana, że nawet jej reakcyjne skrzydło wywiadowcze, jak widzieliśmy, odmówiło współdziałania z rządem przeciwko studentom) uratowały francuski kapitalizm. Uczyniły to działania stalinistów i przywódców związkowych. To nie tylko nasz wniosek, ale znajduje on poparcie w najmniej spodziewanym miejscu. W notce o maju 1968 r. w Encyclopaedia Britannica czytamy:
De Gaulle wydawał się być niezdolnym do uporania się z kryzysem albo choć zrozumienia jego natury. Komunistyczni i związkowi liderzy dali mu jednak czas na wytchnienie; sprzeciwili się oni dalszym wystąpieniom, ewidentnie obawiając się utraty poparcia na rzecz najbardziej ekstremistycznych i anarchistycznych rywali.
Zapędzony w kozi róg premier Georges Pompidou zgodził się na negocjacje z każdym. Gdy klasa panująca obawia się, że straci wszystko, zawsze jest gotowa na wielkie ustępstwa. By wyciągnąć robotników z fabryk (które były okupowane – przyp. tłum.), burżuazja zwróciła się do przywódców związkowych, składając im ofertę, dalece przewyższającą wszystkie wysuwane w poprzednim okresie żądania: podniesienie płacy minimalnej, skrócenie czasu pracy, obniżenie wieku emerytalnego, przywrócenie praw związkowych. By udobruchać studentów, Pompidou przyjął rezygnację ministra edukacji.
Tak rząd jak i liderzy związków zawodowych obawiali się zasięgu ruchu i byli zdeterminowani, by położyć mu kres. W dniu 27 maja zawarta została umowa pomiędzy związkami, organizacjami kapitalistów oraz rządem. Jednak przywódcy związkowi stanęli przed trudnym zadaniem przedstawienia robotnikom porozumienia jako sukcesu. Pomimo znacznych ustępstw (ze strony kapitału – przyp. tłum.), robotnicy w zakładach Renault i innych wielkich przedsiębiorstwach odmówili powrotu do pracy. Byłem w Paryżu w czasie tych dramatycznych wydarzeń i pamiętam, że stałem w barze z mnóstwem innych ludzi, oglądając w telewizji masówkę w ogromnej fabryce Renault, na której zebrało się mnóstwo robotników, niektórzy siedzący na dźwigach, by wysłuchać George’a Ségui, sekretarza generalnego CGT, odczytującego listę propozycji kapitalistów: znaczne podwyżki płac, emerytury, skrócenie godzin pracy, itd. i nagle, w połowie jego wystąpienia, został zagłuszony przez robotników skandujących: „rząd ludowy! rząd ludowy!” Z tego co pamiętam, nawet nie dokończył przemówienia.
Robotnicy zdążyli poczuć własną siłę. Zdali sobie sprawę, że władza jest w zasięgu ręki i nie chcieli się jej wyrzec. O godz. 17:00, 30 tys. studentów i robotników przemaszerowało z Manufaktury Gobelinów do stadionu Charléty, gdzie odbył się wiec, w którym uczestniczył Pierre Mendés-France (1907-1982, franc. polityk, wieloletni członek liberalnej Partii Radykalnej, sekretarz stanu ds. finansów w rządzie Frontu Ludowego; w 1958 r. był zdecydowanym przeciwnikiem przejęcia władzy przez de Gaulle’a, za co został wyrzucony z szeregów radykałów, przeszedł do Zjednoczonej Partii Socjalistycznej; w czasie wydarzeń maja 1968 r. wyrażał sympatię dla protestujących – przyp. tłum.) Demonstracja zwołana przez CGT zgromadziła nie mniej niż 500 tys. robotników i studentów na ulicach Paryża. Ponownie celem związków i liderów PCF było stworzenie wentyla bezpieczeństwa dla ruchu, nad którym kontrola wyślizgiwała im się z rąk.
Reakcja przejmuje inicjatywę
W radiowym wystąpieniu 30 maja prezydent de Gaulle ogłosił rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego i zapowiedział nowe wybory. Georges Pompidou miał pozostać szefem rządu. Zapowiedział również, że jeśli będzie trzeba, użyje siły by zaprowadzić porządek. Ta wiadomość skierowana była do przywódców związków zawodowych i Partii Komunistycznej. De Gaulle oferował im kuszącą perspektywę wyborów i przyszłych stanowisk ministerialnych w ramach burżuazyjnego reżimu, jednocześnie ostrzegając ich, że burżuazja nie podda się bez walki.
Doszło do rekonstrukcji rządu, a wybory zaplanowano na 23 i 30 czerwca. W tym samym czasie de Gaulle podjął próbę zmobilizowania swoich sił poza parlamentem. Dziesiątki tysięcy zwolenników rządu przemaszerowały w Paryżu od Place de la Concorde pod Łuk Triumfalny. Podobne demonstracje poparcia dla władz odbyły się w całej Francji. Rzut oka na fotografie z gazet błyskawicznie ujawnia jednak naturę tych manifestacji: emerytowani burmistrzowie, przepasani trójkolorowymi szarfami; brzuchaci obywatele z klasy średniej; zagubieni starcy oraz inne pokiereszowane i odklejone elementy społeczeństwa.
Wystarczy porównać te zdjęcia z masowymi proletariackimi demonstracjami sprzed kilku dni, by uświadomić sobie rzeczywisty stosunek sił między klasami. Wszystko co żywe, silne i pełne energii we francuskim społeczeństwie zebrało się pod sztandarem rewolucji, podczas gdy to co zatęchłe, martwe i gnijące stanęło po przeciwnej stronie barykady. Jedno celne pchnięcie wystarczyłoby, aby truchło rozsypało się w proch. Potrzebny był tylko jeden ostateczny cios. Ale nigdy go nie zadano. Mocarna dłoń, która trzymała już w garści władzę, zawahała się i opadła.
Klasa robotnicza nie może pozostawać w stanie permanentnej mobilizacji. Nie można tej mobilizacji zwiększać i zmniejszać na zawołanie, tak jak człowiek odkręca i zakręca kran. Gdy klasa robotnicza zostanie poruszona tak, by zmienić społeczeństwo, musi podążyć tą drogą do końca albo poniesie porażkę. Tak samo jak podczas każdego strajku. Początkowo pracownicy są pełni entuzjazmu i chętnie uczestniczą w masowych zebraniach. Są gotowi do walki i poświęceń. Jednak jeśli strajk przeciąga się bez końca, nastroje się zmieniają. Począwszy od słabszych elementów, zmęczenie obejmuje wszystkich strajkujących. Stopień uczestnictwa w masówkach spada, a robotnicy wracają do pracy.
Liderzy związkowi dobrze wykorzystali ustępstwa poczynione na szybko przez kapitalistów. Płaca minimalna została podniesiona do 3 franków za godzinę, płace wzrosły i na inne sposoby poprawiono sytuację pracowników. Z braku innej perspektywy, wielu robotników zaakceptowało to, co przywódcy związków zawodowych przedstawiali jako zwycięstwo. We wtorek, po weekendowym święcie na początku czerwca, większość strajków została zakończona, a robotnicy wrócili do pracy.
Maj 68 był rewolucją
Czym jest rewolucja? Lew Trocki wyjaśnia, że jest to sytuacja, gdy masy dotychczas apatycznych mężczyzn i kobiet zaczynają aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym, gdy zyskują oni świadomość własnej siły i decydują się wziąć swój los we własne ręce. Tym właśnie jest rewolucja. I to właśnie miało miejsce na wielką skalę we Francji w 1968 r.
Francuscy robotnicy naprężyli swoje muskuły i stali się świadomi niesamowitej siły, jaką dysponują. Był to przykład niesamowitej potęgi klasy robotniczej we współczesnym społeczeństwie: ani żarówka się nie zaświeci, ani koło się nie obróci, ani telefon nie zadzwoni bez zgody robotników. Maj 1968 był ostateczną odpowiedzią dla wszystkich tchórzy i sceptyków, wątpiących w zdolność proletariatu do dokonania przemiany społeczeństwa.
Stosunek sił między klasami znalazł wtedy swój wyraz, nie jako abstrakcyjna potencjał, ale prawdziwy żywioł widoczny na ulicach i w fabrykach. Władza naprawdę znajdowała się w rękach robotników, którzy nie zdawali sobie z tego sprawy. Tak jak każda armia, klasa robotnicza potrzebuje kierownictwa. I tego właśnie zabrakło w maju 1968 r. Ci, którzy powinni kierownictwo zapewnić – przywódcy masowych organizacji robotniczych, związków zawodowych i Partii Komunistycznej – nie mieli w perspektywach przejęcia władzy. Ich jedynym celem było zakończyć strajk tak szybko, jak to możliwe, przekazać władzę z powrotem w ręce burżuazji i przywrócić „normalność”.
Strajk generalny tym różni się od zwykłego strajku, że stawia na porządku dziennym kwestię władzy. Pytaniem nie brzmi: czy uda się wywalczyć podwyżkę płac?, tylko: kto tutaj rządzi? W toku walki świadomość robotników rosła z prędkością przyprawiającą o zawrót głowy. Zaczęli rozumieć, że nie uczestniczą w normalnym strajku wokół żądań ekonomicznych, ale w czymś dalece większym. Zdali sobie sprawę z własnej siły i zobaczyli słabość tych, którzy mieli reprezentować potęgę państwa. Potrzebne było jedynie, by każdy zakład pracy wyłonił swoich delegatów, aby połączyć komitety strajkowe wszystkich miast i regionów, a ostatecznie utworzyć Narodowy Komitet, który przejąłby władzę, wysyłając dawne struktury państwa na śmietnik historii.
Ale nic z tego się nie stało, przez co niesamowity rewolucyjny potencjał ruchu wyczerpał się i rozproszył, tak jak para nieefektywnie uchodzi do atmosfery, jeśli nie jest zgromadzona w silniku parowym. W rezultacie, robotnicy wrócili do pracy, a klasa panująca na powrót skoncentrowała władzę w swoich rękach. Gdy ruch zaczął słabnąć, państwo podjęło swoją zemstę. Doszło do pełnych przemocy wydarzeń, szczególnie 11 czerwca, gdy 400 osób zostało rannych, 1500 aresztowanych, a jeden z demonstrantów zastrzelony w Montbéliard. Następnego dnia zakazano demonstracji w całej Francji. Kolejnego dnia studentów wyrzucono z Odéonu, a po dwóch dalszych z Sorbony.
I wtedy zaczęły się represje. W państwowym radiu i telewizji – ORTF – 102 dziennikarzy zostało zwolnionych z pracy za swoją działalność podczas wydarzeń majowych. Policję skierowano na uniwersytet w Nanterre i na Sorbonę, by sprawdzały legitymacje studenckie, co robiły aż do 19 grudnia. Pakiet cięć budżetowych został przyjęty przez Zgromadzenie Narodowe w dniu 28 listopada. Państwo, które nie zawahało się przed miażdżeniem czaszek demonstrujących studentów i strajkujących robotników, okazywało teraz niezwykłą łagodność wobec faszystów i członków skrajnie prawicowego ugrupowania terrorystycznego OAS. Podczas gdy Cohn-Bendit został wydalony z Francji, Georges Bidault otrzymał zgodę na powrót do kraju, a Raoul Salan został zwolniony z więzienia (Georges Bidault – 1899-1983, franc. polityk, członek chadeckiej partii Ludowy Ruch Republikański – MRP; jako przeciwnik niepodległości Algierii był liderem politycznego skrzydła OAS; Raoul Salan – 1899-1984, franc. generał, przeciwnik wycofania się Francuzów z Indochin i Algierii, lider OAS; za próbę zamachu na de Gaulle’a skazany na dożywotnie więzienie; w 1968 r. uwolniony wraz z innymi liderami OAS na mocy amnestii; w 1982 r. prezydent Mitterand przywrócił mu stopień wojskowy, odznaczenia i emeryturę – przyp. tłum.).
Reformistyczni i stalinowscy liderzy ponieśli karę za swoje tchórzostwo, odmówiono im bowiem stanowisk rządowych, których tak pragnęli. Kampania wyborcza rozpoczęła się 10 czerwca. W pierwszej turze głosowania koalicja partii lewicy (Federacja Demokratycznej i Socjalistycznej Lewicy – koalicja skupiała socjaldemokratyczną SFIO, liberalną Partię Radykalną, a także pomniejsze ugrupowania: liberalne UDSR, socjaldemokratyczne CIR Mitteranda oraz socjalistyczne UGCS i UCRG – przyp. tłum.) oraz komuniści ponieśli ciężkie straty. W drugiej turze ugrupowania prawicy odniosły spektakularne zwycięstwo. W sumie lewica straciła 61 mandatów, a komuniści 39. Pierre Mendés-France nie uzyskał reelekcji w Grenoble. Partia Komunistyczna, która w 1968 r. stanowiła główne ugrupowanie francuskiej klasy robotniczej, wkroczyła w swój okres schyłkowy i ostatecznie straciła rolę reprezentantki pracowników na rzecz Partii Socjalistycznej, która wcześniej z zaledwie 4% głosów wydawała się bezczynna (autor ma zapewne na myśli odsetek głosów otrzymanych w wyborach 1968 r. przez SFIO, która startowała wtedy jednak w ramach ww. koalicji lewicy – przyp. tłum.). Komunistyczna centrala związkowa CGT utraciła wpływy na rzecz CFDT, która zajęła bardziej radykalne stanowisko podczas wydarzeń maja 1968.
Wspaniały ruch francuskich pracowników zakończył się klęską. Ale tradycje maja 1968 pozostają żywe w świadomości robotników Francji i całego świata. Dzisiaj, po długim okresie gospodarczego wzrostu, system kapitalistyczny ponownie znalazł się w kryzysie, podczas którego wszystkie sprzeczności, jakie narastały w ostatnich 20 latach, wypływają na wierzch. Wielkie bitwy klasowe stają na porządku dziennym w całej Europie.
Nie zamierzamy marnować czasu na gadaninę drobnomieszczańskich byłych rewolucjonistów, którzy opowiadają o 1968 r. w sentymentalny, pełen nostalgii sposób, jak gdyby mówili o zamierzchłej historii bez praktycznego wpływu na współczesny świat, w którym żyjemy. Prędzej czy później wydarzenia 1968 r. powtórzą się, tylko z jeszcze większą intensywnością. Który kraj jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem dla tego scenariusza? Mogłaby to być Francja, ale równie dobrze mogą to być Włochy, Grecja, Portugalia, Hiszpania albo każde z wielu innych państw, nie tylko europejskich. Wyczekujemy tych wydarzeń. Pożądamy ich i przygotowujemy się na nie. Organizujemy robotniczą awangardę po to, by następnym razem odnieść zwycięstwo. I w tą chwalebną proletariacką rocznicę wznosimy hasło:
Zginęła rewolucja. Niech żyje rewolucja!
Londyn, 1 maja 2008 r.